Czuję się wypisany. Nie sądzę, by to coś było pełne ultra-mega gigantycznych przenośni, bo chyba po prostu mi się nie chce. Właściwie też, nie wiem o czym to coś ma być, nie mniej jednak piszę.
Generalnie, każdy z nas bierze udział w sztafecie, biegniemy po bierzni, a goni nas nasza przeszłość, nasze własne wcześniejsze kroki. Niektórzy mają niezłą kondychę i zostawili to daleko w tyle, inni lubią mieć oddech swojego przeciwnika na karku, są też tacy którzy potrafią się zmobilizować i mimo, iż są wycieńczeni przyspieszyć, po to by na moment odbiec, żyć danym momentem, niestety, wielu zdarza się tak, że potem przeszłość ich wyprzedza, zatapiają się w niej i potem muszą wybiegać przed nią. Gdy ktoś zatrzyma się, zostanie za bardzo w tyle, jest stracony. Może nie dosłownie, ale w pewnym stopniu na pewno. Świat byłby zbyt prosty, gdyby być tylko jednym z nich. Tak naprawdę to jesteśmy każdym , w zalezności od tego, jak się czujemy, co nam daje siłę, co myślimy, albo mamy pałera i pędzimy daleko do przodu. Albo padamy na kolana i zostajemy z tyłu.
Przez ostatni rok, biegłem daleko daleko z przodu przed czasem, istniała tylko dana chwila. Jedyną rzeczą z przeszłości jaką do siebie dopuszczałem to doświadczenie zbierane w czasie biegu. Cała reszta nie istniała. Tartan, mój but, trybuna przedemną i to wszystko. Biegłem z całych sił, i sił tych mi nie brakowało. Jednak, z doświadczenia wiemy, że odwracając głowę, patrząc jak daleko za nami jest cała reszta, biegniemy wolniej. I to był mój błąd, spoglądałem w przeszłość. Aż w pewnym momencie, nie zauważyłem, ale przeszłość była tak blisko, że skoczyła na mnie, łapiąc mnie za kostki, padłęm jak długi, a ona pobiegła dalej. Teraz brodzę w błocie przeszłych myśli, myśli bądź co bądź miłych, ale myśli które odrzuciłem, których nie chciałem. Błoto w którym obecnie jestem, powoli wysycha, gdzieniegdzie, jest suche. Ci którzy wiedzą o czym mówię, przyznają mi rację, ci którzy nie, niech posłuchają. Zaschnięte błoto, w czasie biegu, obciera. I to dosyć mocno. No więc ja, starając się dogonić teraźniejszość, biegłem jak szybko tylko mogłem w błocie. A jako, że część niego wyschła. To obtarła. Obecnie krwiawiące rany, przeszkadzają mi biec, i nie przestaną jeszcze jakiś czas. Najgorsze jest to, że czasami nawet sami przyspieszamy proces wysychania błota, widząc/słysząc/myśląc o konkretnych rzeczach. Można zakończyć wyścig przed końcem, ale walkover nie wchodzi w grę, poddać się to nie w moim stylu, a nawet jeśli bym miał, to najpierw nasrałbym na bierznię, żeby innym było ciężej [hihi]. Koniec, jest gdzieś daleko, albo blisko, właściwie, nie wiadomo gdzie. Nie wiadomo też, po co biegniemy. Najgorze jest to, że nie ma mowy o żadnym fallstart'cie, to jest jedyny bieg, gdzie wszyscy, dwoje, zawodnicy startują idealnie razem, tylko, że o ile na początku oboje ze sobą współpracują/nie zauważają się to potem walka jest zacięta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
la vie est le chemain pour realiser les reves!
a nie przypadkiem:
"la vie est le chemin pour realiser les reves!"
Prześlij komentarz