Gdyby w krainie puchatobrodego ludzie zastanawiali się nad istnieniem Boga, deiści, ci chyba najwięcej mięli by racji. Ja bowiem, stworzyłem świat piękny,wiesz to bo mi pomagałeś, będąc w mojej głowie tworzyliśmy go razem. Prawdopodobnie jak ja i Ty również dałeś mu żyć, dałeś mu wolność, dałeś jego mieszkańcom czas, puściłeś go by toczył się sam. Nie chwytałeś ludzi wielkimi glinianymi łapskami i nie kierowałeś nimi, a jeśli tak, nie robiłeś tego często, ani stale. Również i ja dałem światu temu oddech. Chciałem go nawet zostawić, starałem się nawet o nim zapomnieć. Niestety ja i ów świat, którego zalążek jest w mojej głowie, który wykiełkował gdzieś z głęboko zasianej idei jesteśmy jak rzepy. Staram się od niego oderwać, powoli, nitka po nitce, na zawsze jak komórki nerwowe odrywam swoją świadomość od niego. Droga nasza długa, a już czuję, że idzie to tak powoli, tak marnie, że chyba zacząłem się cofać.
Pomyślałem, więc. Czemu by się nie zabawić?
Jak do tej pory, gdzieś miałem to, że na dalekim zachodzie krainy niejaki Billy Pierr, spędzał całe swe dnie w saloonie, w którym kurz pomarańczowej ziemi osadzony na oknach uniemożliwiał słońcu, które tak długo tworzyłem, któremu kazałem zawsze świecić nad tymi światami . Gdzieś miałem to, że Billy wyzwał do pojedynku nieznajomego przybysza, który zjawił się, niewiadomo skąd i przegrał; co życie Billego wywróciło całkiem na drugą stronę. Gdzieś miałem to, że daleko w kraju za oceanem, dużo bardziej rozwiniętym, mała krótkowłosa dziewczynka o spojrzeniu dwudniowego trupa ratuje miasto, w którym domy sięgają nieba. Bohaterka w żółtym stroju, zwalcza zło wszelkiego pokroju... chyba, że puszczają ulubiony serial jej w TV. Nie obchodziło mnie również państwo gdzie rządzi zła, surowa sinusoida, której podwładni tak uciemiężeni, chcieli dodać trochę koloru swojemu życiu i organizowali bunt, chcąc straszną, nieczułą sinusoidę pokolorować. Prawdę mówiąc, do dziś nie wiem czy im się to udało. Jedynie Hochlandia, gdzie w Alpach, Bernardiery ratują ludzi była dla mnie ciekawą krainą. Jest dla mnie zagadką nawet teraz, jeszcze nie do końca ją poznałem, nie całkiem ją stworzyłem, jest narazie pustkowiem, gdzie stoją Hochlwiatraki, a biedne czworonogi przedzierają Alpy w poszukiwaniu ludzi, których nie ma, bo nie ma ich tam po prostu.
Jednak jest różnica między tymi krainami a tą jedną, gdzie król w złotej koronie obalić smoka chciał. Od tamtych w każdej chwili mogę się uwolnić, ta jedna mnie trzyma, o czym już wspomniałem.
I wspomniałem też że chcę się zabawić.
Zszedłem więc na ziemię i przybyłem jako heros nikomu nieznany do krainy gdzie festyn jeszcze trwał. Jak wiedziałem patrząc z góry, gad żyje i dobrze się ma.
Mijając budynki w mieście, które razem stworzyliśmy, podziwiałem piękne dekoracje, które człowiek mając chwilę wytchnienia, w momencie gdy bóg mu przez ramię nie patrzy zrobił, by miasto w czasie festynu wyglądało wystawnie. Chociaż z drugiej strony jak pomyślę, już poprzednio widziałem coś równie pięknego wspominając o wielu mężach jednak, musiałem nie zwrócić na to uwagi. To Twoja sprawka?
Mijałem więc, jako Heros z Nikąd setki lampionów, zawieszonych nad moją głową. Podziwiałem kolorowe firany, kramy. Miasto było gotowe. Idę główną ulicą, bo chcę się dostać na plac, chcę powiedzieć królowi, że 'Jam jest, jedyny zdolny, jedyny wybawca małej Twej, królu, krainy, który sprawi, że gada głowę na bramie głównej wjazdowej powiesić będziesz sobie mógł'. Szedłem więc ku celu, w mojej lśniącej zbroi i wyimaginowanym pirackim kapeluszu, gdyż żadnego nigdzie dostać w tych czasach nie można i nasłuchuję. Gdzie uczta, gdzie hałas bijących o siebie stali, gdzie żołnierze ćwiczący by stanąć ze smokiem jak równy z równym.
GDZIE?!
Stwórz mi tę drogę, pokaż mi jak mam iść, bo kim jestem? Herosem, już nie bogiem jak kiedyś, nie ja. Nie ja - mrówka - będąc tu, teraz w Twoim świecie, nie mam pojęcia gdzie iść.
A może i wiem? Nie pamiętam już, jakim ja to miasto uczyniłem, ale pójdę tam gdzie wydaje mi się słuszne. A Ty, proszę wypełnij tekstury białych kartonowych pudełek, których moje wysłużone już niechlujstwo, gdym bogiem jeszcze był sprawiło, że miasto to posiada białe plamy. Plamy, o których istnieniu wiedziałem, jednak uważałem je za nie istotne. Teraz jednak widzę jak kontrastują one, nijakie, bez wymiarowe, bez kształtne jednak posiadające jakiś zarys luźne myśli, z tą piękną przemyślaną i harmoniczną architekturą miasta wokoło.
Twórz je!
Sama moja uczta, przebiegała niezbyt ciekawie. Albo tak mi się wydaje. Z resztą, kto to wie, kto to spamięta, kto by się przejmował...
Przedstawiwszy się uprzedniego dnia jako Heros z Nikąd, dziś o poranku nie miałem już takiego posłuchu jak jeszcze wczoraj wieczorem. Nie do końca wiem z czym jest to związane, jednak moja kolej na próbę ubicia gadziny niedługo miała nastąpić. Z tego co się dowiedziałem, pamiętam, albo wymyśliłem sobie wczoraj na uczcie. Niewiele rycerzyków w swoich lśniących zbrojach do gada się wybrało. Powiedziałem więc, 'Królu, rycerze, nie lękajcie się, jutro czuję, że dobry dzień nadejdzie, a moje wyczyny w krainie tej do historii przejdą, jako wydarzenia istotnie przełomowe. Tak więc dziś jeszcze zechciałbym swój wyimaginowany kapelusz wypolerować, tak aby na jutrzejszą walkę gotów był'. Po moich słowach rycerze otaczający mnie szczerze się do mnie uśmiechali, czego pewien nie jestem, jednak wiedziałem, że jeśli z szacunku tego nie robili to tylko z zazdrości.
Więc dziś, wsiadłszy w moje buty, wymaszerowałem z miasta z kordelasem u boku przez główną bramę. Kobiety machały mi hustami na pożegnanie, ocierały łzy. Mężowie pełni uznania odprowadzali mnie wzrokiem. Ja sam, w promieniach słońca idąc, czułem wiatr na twarzy, czułem jak smaga moimi włosami - zniewolonymi pod wyimaginowanym pirackim kapeluszem. Czułem, że nic, ale to nic tego dnia pójść źle nie może. Kordelas naostrzony przez najlepszego kowala w mieście, po bo by gładko łuski jaszczura przebił i mięso równo ciął, tarcza do lustra wypolerowana by gadzinę oślepić blaskiem słońca, które uprzednio stworzyłem, by świeciło nad Hochlandią.
Doszedłem w końcu do pieczary gada, której nigdy wcześniej nie widziałem, a wiedziałem tylko gdzie ona znajdować się może. Widzę i patrzę. A to co widzę, tak strasznym się wydaje, że przypominać mi sobie to trudno, a pisać o tym jeszcze gorzej. Jednak ja - Heros - wchodzę do pieczary, i w tym momencie bardzo bym chciał podziękować za wypolerowanie tarczy, by gada szukać, i tu dodać bym chciał, że ironią się posłużyłem. Więc idę krok za krokiem, a moje niezawodne buciki pozwalają mi poruszać się do przodu, by cel mój znaleźć.
Gdym tak na 10 metrów w pieczarę się zagłębił nagle mnie olśniło. 'OżyszTy w ciemię bity piekarzu z nadmorskiego miasta! A cóżże ci do głowy za pomysł przyszedł aby gada po ciemku szukać'. Tak, w przypływie męstwa i odwagi, oraz zbyt wielkiej pewności siebie, wasz jakże dobrze już znany rycerzyk - ja - ognia wziąć zapomniał, by chociaż wiedzieć w co gadowi celuje. A moje buty, jak już napomniałem, niezawodne, a i tak ślepe jak krety, więc im światło, czy nie światło, różnicy nie robiło, pchały mnie do środka pieczary im głębiej tym szybciej, ku ich przekonaniu dla mnie lepiej. 'Prrrr' warknąłem, zawróciłem obydwa i znaleźliśmy się na zewnątrz.
Odłożywszy tarczę, złapałem za kija i obok leżące skrawki tłuszczu próbując jakąś pochodnię na siłę świadomości sklecić, czuję - Siara! a nie moment, nie czuję, bo nos mam popsuty. Więc bardziej mistycznie, jakimś zmysłem ukrytym gdzieś głęboko w rdzeniu mojego mózgu, myślę sobie, 'cholera, coś tu jest..'
Więc odwracam się pełen lęku i obawy, a tam, za mną z pieczary wystaje gadziny łeb zielony. Ale nie powiem, jest ona honorowym smokiem, w co nigdy nie wątpiłem zaatakować mnie od tyłu, nie zaatakowała. Złapałem więc za kordelas, płynnym ruchem wyjmując go z pochwy i mierzę w gada. Jeszcze pewny siebie, wiary we własne siły, w to że się kurde uda. Z wyrazem 'mogę zrobić wszystko' na twarzy, stoję na przeciw gada, oko w oko, zbroja w klatę. Wtem, jak nie podniósł wielkiej jak wóz z sianem łapy, jak nie chwycił pazurami mojej szabelki, którą mu przed nosem machałem. Poczułem, że wybrałem się na gada ze scyzorykiem, nie z mieczem. Potok myśli przez moją korę mózgową przepłyną.
'Masz ty chłopcze to co chciałeś. No i co? I co? Źle ci było buraku, na północy z kolegami nowe lądy zdobywać? Źle ci było rabować i zabijac? Na prawdę tak, źle na bezpiecznym statku pośród sztormów Morza Zimnego, gdzie dziesięciometrowe fale wlewały się na pokład, maszty się łamały, a przez wiatrów siłę twe czerwono-białe żagle się strzępiły? Tak? No to masz kretynie coś chciał.' Wyrwawszy z mojej ręku kordelas gad patrzył mi się prosto w oczy, przemknęła mi przez głowę iskierka, że może to dobra gadzina jednak jest. Jednak nic się nie zmieniło, poza tym że szabelka moja, którą uprzednio machałem odbiła się z głośnym, metalicznym hukiem o najbliższy kamień, który otaczał pieczarę, a ja dalej stojąc przed gadem macham, teraz już pustą ręką, jednak macham. Grożę mu, wielkiej smoczycy, różowym serdelkiem, co równie dobrze mogłoby ją rozjuszyć, bowiem nikt nie lubi jak mu się obiad na talerzu spod widelca wymyka. Niezdolny, to zaprzestania ruchu ręką, do zrobienia kroku w tył. Do jakiej kolwiek reakcji. Stoję twardo przed smokiem. Lekko zdezorientowany, mój mózg stanął w momencie gdy ujrzał smoka. Upłynnił się, uprzednio nastawiając organizm na 'kontynuuj' i skutecznie ewakuował się przez uszy, zostawiając w mojej głowie jedną szarą komórkę. Jedną. Jedyną, która dała sobie wmówić 'nieee, to twój pomysł był przecież.' Więc moja komórka siedzi w tej mojej prawie już teraz pustej głowie i myśli. Jakby dobrze byloby się znaleźć teraz pomiędzy chmurami, patrzeć na kraine z góry. Wtem czuję wiatr na włosach, tak silny, że zdarło mi z głowy mój wyimaginowany piracki kapelusz. Myśli sobie jedna moja komórka, 'to co? do smoka, ta?' Po czym dogania mnie mój rdzeń kręgowy, taaak w powietrzu, chlasnął mnie po twarzy, co mnie na tyle otrzeźwiło, że zrozumiałem. TAK, CHMURY! Mózg powolutku, bocznym wejściem wszedł do mojej głowy i słowa 'tak, chmury' trawiły do mnie w całej swojej piękności. Patrząc teraz na ludzi którzy nie wiedzą co się stało z tajemniczym Herosem z Nikąd, mam dośc zabawy w bohatera.
Zapytasz, co się stało?
Otóż po rozmowie z moją podświadomością, dowiedziałem się, że ja, zajęty będąc proszeniem boga - samego siebie- 'zrób coś, zrób coś' nie zauważyłem jak gad, uderzając mnie paluchem wypstryknął wysoko w górę ponad Alpy Hochlandii, a nie poczułem nic mając na sobie zbroję, stąd tak długo zajęło mi zrozumienie co sie stało.
A co się dzieje ze smokiem?
Aj hef noł fakin ajdia! Łi Łil si!
sun, aż chciałoby się dodać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz