środa, 29 czerwca 2011

Egz wst archi Poznań

Po pierwsze, dłuuugo zastanawiałem się, czy to tu zamieścić. Po prostu, charakter tego miejsca nie pasuje do takich rzeczy. Jednak, jako że ta strona jest jakąś tam tapetą mojego mózgu, to stało się tak jak się stało. W kocu to też w moim mózgu zostawiło jakiś ślad.


Posen, dzien 1szy. (g 22 00)
Po raz kolejny przeżywam pewien dyskomfort. Po raz kolejny, gdy zacząłem pisać nie mam pomysłu jak, ani o czym. Jeszcze parę godzin temu, jadąc tu autobusem myślałem w sposób jaki mógłbym zapisać. Teraz, po prostu nie wiem. Puste są moje pomysły na to ja ów wstęp powinien wyglądać. Ja sam, zmęczony, pusty jestem. Dryfuję w oceanie czasu w łupinie od orzecha. Czekam, aż gdzieś na horyzoncie pojawi się zabrudzony, pasek zieleni. Oznaczać to będzie jedno. Spokojnie położę się spać, rzucę się w objęcia, mojej własnej bogini snu. Ta noc, tak wyczekana... ahhh, razem z nią i z każdą, którą wyśnię i żadna nie będzie miała nic przeciwko temu. Jawa, świadomość obie je odstawię, a ważna będzie tylko ta jedna, ciekawe co dziś dla mnie wymyśli :)
Ezoteryczny Poznań był dla mnie legendą. Wizja jaką kreował dla mnie Grabaż, po tylu latach urealnia się dla mnie, mogę ją sprawdzić, mogę sprawdzić jego. Mogę sprawdzić to, jak dobrym jest poetą, jak dobrze opisał Posen. Na razie, nie zawiodłem się. Widziałem zarowno dziwnych gości (tych co pod płaszczami na cichym skwerze nic nie noszą też) jak i dziwne panny (ubrane na czarno-grantowo, jak mundury identyczne czarne ciuchy i granatowe dodatki w idealnie tym samym kolorze ) , a taksówki, rzeczywiście, stoją wszędzie.
Stary rynek? Woaa! Starówka Warszawska może się schować, Poznań nie dał dupy, pokazał Polsce jak powinno wyglądać stare miasto. Stary Browar? Poznań znów dupy nie dał! Pokazał jak dobrze wydać pieniądze na centrum handlowe. To miejsce jest niesamowite. Wrrrć! nie-sa-mo-wi-te! (tu powinno być słowo 'totalnie', ale ograniczam). W porównaniu do Warszawskich:
-Blu Siti, może się schować
-Fort Wola, toż nikogo tam nie ma, poza tym jak to wygląda? a wielu, spyta się 'co to jest?'
-Wola park, a gdzie to w ogóle?
-Arkadia, plastikowo
-Promenada, eee, nie?
-Reduta, w cieniu Blu
-Złote kutasy? myślę że nazwa mówi sama za siebie.
Stary browar ma klimat. Stal, drewno wypalona glina (czyli cegła, której ilość aż przytłacza) i szkło. Mieszanka nieziemska. JA-CHCE-TAKI-BROWAR-U-SIEBIE alejuż! Swoją drogą, jak coś co ma 'browar' w nazwie może być niedobre?
...
ano!

'Jest tu kilka takich miejsc...'
o nich jutro.

Jeszcze tylko ostatnia myśl dzisiejszego dnia:
'studentki dają radę' - pomyślał Karaś patrząc się na ok22-letnią białogłową w obcisłych legginsach imitujących jeans.

Dobranoc.


Posen, dzien 2gi .(g15 27)
Sjesssta.
Ważna rzecz o której nie wspomniałem wczoraj. Akademik. Na pewno różny od tego w Gliwicach. Najsamprzód na kolana powalio mnie obwieszczenie:
w związku ze zniszczeniem drzwi oraz ścian każdemu zostaje potrącone z kaucji 10 złotych’ co w Gliwicach nie miałoby miejsca. Tam na 4tym piętrze, każde jedne drzwi miały dziurę, która służyła za spiołę. W toaletach tych drzwi w ogóle nie było, pod prysznicami brak zasłon, wszystko to wspólne (men/women kiego różnicy?), wszystko to udekorowane ściennymi malowidłami, które są niczym wisienka na torcie. To co łączy to miejsce z DS Elektronem, to napis ‘jebać legię’, który powitał nas zarówno tu, jak i tam, jako przejaw studenckiego zawołania, ostrzeżenia, czy może bardziej powiadomienia, kto tu jest z kim. Pokój, w przeciwieństwie to tego w Gliwicach był, jest i po naszym wyjściu będzie się dało przewietrzyć. Co jest wielką zaletą. Zwłaszcza patrząc na to, że znów naprzeciwko naszych drzwi jest jakieś miejsce wspólne. (tu kuchnia, tam kibel; btw właśnie gotują spaghetti bolognese). DS. AWF daje radę, poza paroma drobnymi szczególikami. Jak za pewne wszyscy wiemy, najwyższym czuekiem na Świecie to ja niet sem, wręcz można powiedzieć żem konus. A jednak. Zarówno łóżko jak i pościel jest za krótka. Ale to da się przeżyć. Bardziej dotyka mnie to, nie ma tu klimatu. W elektronie czuć było zastój czasowy, materia uwięziona w jednym miejscu dotrwała do XXI wieku w niezmienionej formie, tu… nie. Być może wpływ na ten brak klimatu ma też to, że dziś np. przyszła pani sprzątaczka i zaczęła ogarniać kuchnię. Zawsze wydawało mi się że w akademikach studenci walczą o jedzenie z żywymi kulturami bakterii. Tu… nie. Tu do boju przyszedł cif, ludwik czy inny vanish i całą florę wybił. Cywilizacja, która tak dobrze trzyma się w Elektronie, z którą kultura studentów walczy o przetrwanie, gdzie przezywają tylko najsilniejsi. Kultura bakterii, która jest kołem napędowym cywilizacji 4tego piętra, tu… nie-istnieje.

jest tu kilka takich miejsc
gdzie nie warto się pałętać



Posen , dzień 2gi.(g20 47)
Rozpatrzmy te dwa wersy pod dwoma aspektami. Raz, nie warto bo dostaniesz wpierdol. Z tego co się zorientowałem sporo takich miejsc. Most Rocha, bulwar nadwartański w nocy. Przyjechałem do Poznania w złym momencie roku. Zbyt długi dzień, powoduje, że ciężko mi powiedzieć cokolwiek o życiu tego miasta po zmroku. Drugi aspekt, nie warto, bo nie warto, bo nic tam nie ma. ... Kotokolwiek wie gdzie jest ulica Nieszawska? Dla nie zainteresowanych: na zadupiu. Czemu więc mięlibyście tam jechać? Ano, wydział Architektury. Wszyscy ci, którzy spodziewali się niewiadomo jak pięknego, niewiadomo jak okazałego budynku już dojeżdżając, czy dochodząc do celu będą wiedzieli, że mocno się zawiodą. Nie jest to budowla o której można powiedzieć ‘to ten obskurny szary budynek za wydziałem budowlanki!’, ale za to można powiedzieć ‘ta pieprzona podstawówka, tysiąclatka?’ i wiele się nie pomylimy. W każdym razie, miejsc gdzie nie warto się pałętać jest tu mało, tak przynajmniej na razie myślę.

I kilka takich miejsc
By zapomnieć…


Jeden z budynków przy ulicy Mostowej. Nie wiem kto, ani co miał na myśli projektując go. Jest na nim wszystko! Z każdego stylu po trochu (to oczywiście nie jest tak wielkie monstrum jak w Warsovii zwie się chyba ‘czarny kot’). Parter: połowa to typowy modernizm, szkło metal i beton (proporcje dowolne) druga połowa – mniej typowy modernizm; piętra: tu mamy powtórkę z historii, lecz by wydobyć głębie i nadać kontrast doprawiona lekkim modernizmem; zadaszenie: dekonstruktywizm (a co? Ja nie mogę takiego dachu sklecić?). A! zapomniałem o najważniejszym. Jest jeszcze STOŻEK, na dachu oczywiście. (Dopisek z dnia 4tego, g22 31: budynek jest dalej hujowy, może nie ma powtórki z historii na piętrach, za to ma sześcian na dachu. W parterze jest wycięta wielka dziura wsparta kolumnami, a przez nią, widać wspaniale współgrające z tym budynkiem... ajak? kamienice.)

… i pamiętać
Myślę, że o starym browarze nie muszę wspominać. Rynek? Pff, wiadomo.
Gdy pierwszy raz trafiłem na jeziorko Maltańskie, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Taaa:
-Co to kaczki są? Niee w zbyt równych odstępach są jak na kaczki,do tego tworzą proste linie.
Okazało się, że to boje. Boje wyznaczające tor dla kajaków. Gigantyczne jeziorko do sportów wodnych w środku miasta, właściwie tuż przy centrum (obok jest rondo środka, z drugiej strony zadupie, ale to i tak środek miasta). Wcześniej było Centrum Malta, czy też Malta Plaza – lepiej mi brzmi, na początku pomyślałem, że co za idiota postawił centrum handlowe w takim miejscu, potem dopiero okazało się że obok jest, mówią, najpiękniejsze miejsce w Poznaniu. Dziś, byłem tam w środku. Niesamowite. Pierwsze wrażenie? Miękko, biało, nowocześnie. Pomysł na fasadę – wow. Białe sufity świetnie kontrastują z ciemnymi sklepami. Wszystko uzupełnione jasnym drewnem. Całość wygląda nieziemsko.
Byłem też dziś w cytadeli. Miejsce przeogromne. Można tam uciec od zgiełku miasta, ocean trawy i cisza. A w tej ciszy…

poznańskie dziewczęta

Po pierwsze chciałbym powiedzieć, że WIEM o czym jest ta piosenka. Ale te dwa słowa na podtytuł, który ma jakoś porządkować notkę.
Cytadela, przywitała mnie morzem bikini. Raptem jedną parą, ale… głodnemu chleb na myśli i takie tam.
Jak wczoraj, dziś też spotkałem kobietę, która siedzi mi w mózgu, przez to, że nie była niczyją kopią (ta wczorajsza przez ‘wąsy samuraja’). Mógłbym pisać, że rude niezbyt długie włosy, którym rano dany był spokój i nie były przez godziny starannie układane i dalej. Ale po co? Skoro nikomu, nic to nie powie, mi tak, nikomu innemu. Za to miejsce gdzie ją minąłem było dość osobliwe. Najstarsza archikatedra w Polsce, miejsce z całą pewnością do zapamiętania, miejsce gdzie leżą Polski królowie od Mieszka I aż do Bogusława Pobożnego.
Idą ONA i ONA
Fruwają warkoczyki

Te też spotkałem : >

Ostatnie zdanie dzisiejszego dnia chodziło za mną od rana, po prostu obudziłem się (… wielki szerszeń wplątał mi się we włosy, obudziłem się na siedząco trzęsąc głową) i wiedziałem. Ale to jeszcze nie ono. Teraz będzie parafrazowany cytat innego zespołu, już nie poznańskiego, nie mniej jednak dobrze będzie oddawać to co się z mną teraz dzieje:
‘leże sobie bykiem, zimne piwo piję
nic nie muszę robić i tak sobie żyję’
O tej godzinie po prostu nie pijam mleka (dla dociekliwych)
Grabaż miał rację. Nie masz nic lepszego na świecie niż 20-stoletnie odsłonione nogi.
Dziękuję, dobranoc. Dokończę piwo, porysuję, do zobaczenia na egzaminie.


Posen, dzieć 3ci. (g18 24)
Większość wrażeń dzisiejszego dnia mógłbym napisać wczoraj. Zostały one napisane już dawno, i nawet nie przeze mnie.
'Już po godzinach szczytu
Wracam z radia, jestem lekko uwalony
Oczy mi się rozjeżdżają
Nie zgadzają mi się strony
Gołębie wydziobują okruchy dobrobytu
Między krzesłem a podłogą wszystko po staremu
Nieznośna lekkość butów
'
Zwłaszcza ostatni wers jest trafny Marzę tylko o tym , coby położyć się do łóżka, i po prostu leżeć, Ewentualnie wykąpałbym się jeszcze.
Jeszcze jedna rzecz, która przydarzyła mi się przed, może 15 minutami. Stoję sobie w szapo na przystanku i podchodzi do mnie koleś. Prosto z mostu, wali:
-Dzie kupiłeś ten cylinder?
Ja grzecznie odpowiadam, że w Szczecinku jest firma JABU (pokazując mu logo), ale że łatwiej znaleźć ich w necie. Potem dodaje jeszcze:
-Szapoklak – pokazując na czapkę.
-Kuba – wyciąga do mnie rękę
-Olek – odpowiadam – ale to… – wskazując na czapkę –… jest szapoklak.
Pozytywnie i legalnie. Tego wczoraj nie mógłbym przewidzieć. 

Posen, dzień 4ty.(g22 11)
WAKACJE!
Dziś, ostatni dzień. Skończyłem! Veni Vidi Vici.
Mój 1szy dzień wakacji spędziłem tak, jak chciałem spędzić jakikolwiek dzień od bardzo dawna. Mianowicie:
Robiłem to czego nie potrafią robić biali ludzie, to czego powinni zazdrościć Meksykanom, Hiszpanom. Nie robiłem NIC. Nie mrugałem, nie myślałem, nie ruszałem się. Jak roślina, po prostu byłem.
I tak przez 7 godzin :]

Przez te 7 godzin zorientowałem się jak bardzo zwracam uwagę na szczegóły wszystkiego i ile mogę z tych szczegółów powiedzieć o ludziach, których widzę.
Znów widziałem kobiety w czerni z granatem. Swego rodzaju klamra, Poznań przywitał mnie i pożegnał w podobny sposób.

(tu był bardzo długi kawałek wjeżdżający na kogoś, ale postanowiłem że swoje frustracje zachowam dla siebie, zwłaszcza że jutro znikną)





Byłem w tym mieście 4 dni. Moje… wszystko udało mi się streścić jedynie na 5 stronach. Było tego dużo dużo więcej. Ada wie, bo relacje z 2 dni opowiadałem jej z dwie (?) godziny, może więcej? Chyba chciałbym ją za to przeprosić, ten rozwięzły język. Sama jednak spytała się ‘jak było?’ skazując się na katuszę.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

...będzie jeszcze jeden

I stało się!
siedzę na balkonie, co prawda nie ma jeszcze 20 stopni, nie zjadłem prawdziwie męskiego śniadania, ale obydwa koty leżą sobie w swoich pudełkach. Ich mruczenie zagłusza Pidżama porno. Zefir, wieje.
Mam nawet swoje piwo z sokiem truskawkowym.
Co prawda niebo jest w kolorze akwamaryny, nie lazuru, ale nie zmienia to faktu, że...
Tak właśnie wyglądał Eden!

Są takie tematy, zjawiska, które potrafię nazwać, zdefiniować. Niestety nie mogę ich opisać.
Stan w którym wszystkie zmysły są wyostrzone. Najcichsze skrzypnięcie szafki przypomina krzyk ludzi, którym wyrywane są ręce. Stan, gdy nawet najlżejsze światło skierowane w twoją stronę, przypomina ci przesłuchanie, gdy 100watowa żarówka, wycelowana jest prosto w Ciebie. Stan, gdy najsubtelniejsza nawet woń, najpiękniejsze perfumy na świecie, swoją intensywnością mogłyby konkurować ze starym, zleżałym gnojownikiem zamkniętym szczelnie w pokoju. Zapach też prawdopodobnie byłby podobny. Stan, w którym przy odrobinie koncentracji jesteś w stanie policzyć wszystkie aktywne receptory dotyku, odkrywa się wtedy takie miejsca na swoim ciele, o których nie miało się wcześniej pojęcia. Czasami nawet całe kończyny. Nie można krzyczeć z bólu, w ustach nie ma już języka, jest za to nieheblowany drewniany kołek, który się nie zgina, za to przy najmniejszym ruchu rani podniebienie. Jednym słowem, na swoich barkach utrzymujemy cały świat. Mamy poczucie, że największe jego problemy musimy rozwiązać. Czujemy się odpowiedzialni za głód, biedę, wojny. Chcemy to zmienić, bo czujemy że to nasze przeznaczenie, że musimy ponieść konsekwencje za nasze błędy, które do tego doprowadziły. Weltschmerz, który odczuwał Kordian czy Werter to pikuś.
Tak, kac to okropny stan.
Nigdy jednak nie udało mi się go opisać w taki sposób, żebym był z tego zadowolony. Powód jest jeden. Szybko zapominamy o tym co było dla nas złe. Dziś już nie pamiętam tego jak czułem się wczoraj poza jednym ogólnym wnioskiem, że źle. To co napisałem powyżej nie oddaje tragizmu sytuacji, w którym znajdują się ludzie na kacu, każdy jeden którego dusza czasami wychodzi z ograniczającego ją ciała przyzna mi rację, powie, że to nie to. Można rzec, że nie ma problemu, mógłbym napisać o tym wczoraj. Otóż nie! To wyżej o tylko namiastka tego jak się czuje. Patrząc na to, zastanów się i sam odpowiedz sobie na pytanie. Czy w momencie gdy zastanawiam się dlaczego pozwoliłem żeby ludzkość doprowadziła populację misia pandy na skraj wyginięcia, czy mam czas, żeby myśleć o takich przyziemnych rzeczach jak pisanie czegokolwiek na bloga?
Jednak jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć co to moim zdaniem kac, muszę Ci o tym opowiedzieć :)
...
nie widzę problemu.



Nie chciałem o tym...
w założeniu to miała być multitopic-long notka jednak nie chce mi się jej dalej pisać. Mam za to zajebisty pomysł na następną. Naukową ]:>

piątek, 10 czerwca 2011

żeby jeden dzień decydował o następnych 6ciu latach...

Siedzę na balkonie, nogi wysoko założone na balustradę, a netbook na kolanach.
Niektórzy patrząc na tę pozycję powiedzieliby, żem dziwny, bo to nie może być wygodne.
Jednak ja, mentalny człowiek guma, mam gdzieś to, że zielona, nowo-odmalowana rura wbija mi się w łydkę, tyłek wisi w powietrzu, a na krześle trzymają mnie jedynie łopatki.
Z mokrą głową i skąpany w promieniach słońca, siedzę i pozwalam się otaczać rozgrzanym, wiosennym powietrzem. Jest godzina 10 36, a temperatura dawno już przekroczyła 27 stopni. Zimne, lazurowe niebo, przytłacza mnie swoją wielkością i mocno kontrastuje z ciepłymi barwami wszystkiego co otacza mnie dokoła, nie ma na nim żadnej chmury, przez co muszę mrużyć oczy, bo złote słonko świeci mi prosto w twarz. Nie przeszkadza mi to wszystko, podobnie nie przeszkadza mi lekki wiaterek, który powoli suszy mokre moje kudły...


Tak miał zaczynać się dzisiejszy dzień, w takim otoczeniu miałem to pisać.

Jest jednak inaczej.
16 stopni wygrało z 30.
Gruba warstwa chmur zakrywa ogrom nieboskłonu, ich kolor jest wielce daleko od lazuru, czy chociażby akwamaryny. W związku z tym i słonko przegrało z chmurami. Nie muszę mrużyć oczu. Nie siedzę na balkonie. Jestem w domu gdzie powietrze stoi. W głowę mi zimno, przez mokre kudły, a gdy tylko pomyślę że miałbym wyjść teraz na zewnątrz... nieee, wiatr którego dźwięk przypomina jęki maltretowanych, torturowanych ludzi skutecznie mnie zniechęca. Zamiast słuchać mruczenia kota, który leżałby w pudełku pod moimi nogami, w cieniu, dociera do mnie konferencja Kaczyńskiego, który po raz kolejny pieprzy o Smoleńsku (toż to kolejna dziesiętnica jest, 14 już). A co jest najgorsze. SIEDZĘ, a miałem przecież 'leżeć'.

Nie tak zaplanowałem dzisiejszy poranek.
Ostatnio przeczytałem, że nie warto planować, bo więcej rzeczy może się.. nie wyjść.
Nie planuję dużo. Wciąż myślę, a mam już 18 lat, że spontan - to jest k... to! Jednak wczoraj, cały dzień (równie zimny, równie szary jak ten) po prostu marzyłem o tym, żeby dzisiejsze rano wyglądało jak to na początku. Podobnie było w środę, gdzie pomyślałem sobie, że wczoraj zjem sobie śniadanie z dużą ilością mięsa i warzyw a do tego zamiast herbaty napiję się piwa, ze świeżym truskawkowym sokiem. Taaaaaa. w środę wieczorem skończyły się w domu truskawki.
Jest 10 56, moja frustracja
to jeszcze nie zenit.

Tak sobie właśnie pomyślałem, że nie przeszkadza mi to że jest zimno, czy wieje. Raczej to, że jest szaro.
Możliwe, że ma to związek z tym co ma się wydarzyć jutro. Jutro, w którym szarość, szarość, szarość! Szarość, to będzie to, o co będę się martwił, o co będę dbał. To będzie to, co przez 1,5h będę pieścił, aby wyglądało jak najlepiej. Jako, że ten 'konkurs' jest znaczący w kontekście tego miesiąca, lekko irytuje mnie, że świat przez swój brak kolorów mi o tym przypomina.
Muszę być chamem, skoro odczuwam mentalne gyly-gyly na myśl, że inni totalnie się przed takim eventem denerwują. Podobnie było przy maturze, przy ustnych. Nie byłem w stanie się denerwować i czułem się dobrze patrząc na strzępki nerwów innych.
Co jest dziwne, zwłaszcza w kontekście ustnych matur, bo na prawdę życzyłem każdemu z mojej byłej klasy jak najlepiej. Teraz, na dzień przed ołówkowym szałem, mam nadzieję, że te 900 osób sra w tym momencie po gaciach. Im wcześniej zaczną peniać, im wcześniej zaczną im się trząść porty, tym lepiej dla mnie :)
Nie muszę być pierwszy w tym konkursie. Co więcej, wiem, że nie będę. Chcę po prostu pokonać 820 innych osób, chcę być w pierwszej 80, nic więcej.

Tak. Egzamin na archi. he-he.
Zakładam pozytywny scenariusz:
-przejdę pierwszy etap
-pierdolnę zajebisty model
jednak jeśli będę na 80+x miejscu po dodaniu tych cudownych punktów z matury które oblicza się z jakże prostego wzoru:









-gdzie x to ciśnienie w Woli Pierwopolskiej na wysokości względnej 320m nad dachem ratusza w dniu 23II br. o godzinie 13 33
-z to stan populacji pławinka dennego w dniu 4III
-y to średnia ilość alkoholu we krwi jeleni w Polsce w nocy z 31XII/1I
reszta to jakieś stałe


będę miał prawo zrobić totalny rozpierdol na świecie. Gdzieś będę miał subtelne i wyrafinowane plany, które tworzyłem przez całe swoje życie, plany które miały zniszczyć świat, których realizacja ich trwałaby długo. W takim wypadku będzie zależało mi na czasie. Wezmę metalową rurę i po prostu to zrobię. Znajdę sobie punkt podparcia i... bój się Ziemio!

Oznaczać to będzie, że przez 12 lat dawałem dupy. Wiedza, która miała być moimi drzwiami, moją drogą do podboju wszechświata, ustąpiła kawałkowi węgla którym władać uczę się od zeszłego roku. Wtedy moje plany totalnej zagłady, początka schyłku, całkowitego rozpierdolu czy jak to zwiesz, wezmą w łeb, bo to będzie pokazywać, że nie nadaję się na tego, który zepsuje wszechświat, a powinienem zostać tym co to rysuje starówkę i sprzedaje po piątaku swoje prace.



idę sobie zrobić śniadanie.