piątek, 10 czerwca 2011

żeby jeden dzień decydował o następnych 6ciu latach...

Siedzę na balkonie, nogi wysoko założone na balustradę, a netbook na kolanach.
Niektórzy patrząc na tę pozycję powiedzieliby, żem dziwny, bo to nie może być wygodne.
Jednak ja, mentalny człowiek guma, mam gdzieś to, że zielona, nowo-odmalowana rura wbija mi się w łydkę, tyłek wisi w powietrzu, a na krześle trzymają mnie jedynie łopatki.
Z mokrą głową i skąpany w promieniach słońca, siedzę i pozwalam się otaczać rozgrzanym, wiosennym powietrzem. Jest godzina 10 36, a temperatura dawno już przekroczyła 27 stopni. Zimne, lazurowe niebo, przytłacza mnie swoją wielkością i mocno kontrastuje z ciepłymi barwami wszystkiego co otacza mnie dokoła, nie ma na nim żadnej chmury, przez co muszę mrużyć oczy, bo złote słonko świeci mi prosto w twarz. Nie przeszkadza mi to wszystko, podobnie nie przeszkadza mi lekki wiaterek, który powoli suszy mokre moje kudły...


Tak miał zaczynać się dzisiejszy dzień, w takim otoczeniu miałem to pisać.

Jest jednak inaczej.
16 stopni wygrało z 30.
Gruba warstwa chmur zakrywa ogrom nieboskłonu, ich kolor jest wielce daleko od lazuru, czy chociażby akwamaryny. W związku z tym i słonko przegrało z chmurami. Nie muszę mrużyć oczu. Nie siedzę na balkonie. Jestem w domu gdzie powietrze stoi. W głowę mi zimno, przez mokre kudły, a gdy tylko pomyślę że miałbym wyjść teraz na zewnątrz... nieee, wiatr którego dźwięk przypomina jęki maltretowanych, torturowanych ludzi skutecznie mnie zniechęca. Zamiast słuchać mruczenia kota, który leżałby w pudełku pod moimi nogami, w cieniu, dociera do mnie konferencja Kaczyńskiego, który po raz kolejny pieprzy o Smoleńsku (toż to kolejna dziesiętnica jest, 14 już). A co jest najgorsze. SIEDZĘ, a miałem przecież 'leżeć'.

Nie tak zaplanowałem dzisiejszy poranek.
Ostatnio przeczytałem, że nie warto planować, bo więcej rzeczy może się.. nie wyjść.
Nie planuję dużo. Wciąż myślę, a mam już 18 lat, że spontan - to jest k... to! Jednak wczoraj, cały dzień (równie zimny, równie szary jak ten) po prostu marzyłem o tym, żeby dzisiejsze rano wyglądało jak to na początku. Podobnie było w środę, gdzie pomyślałem sobie, że wczoraj zjem sobie śniadanie z dużą ilością mięsa i warzyw a do tego zamiast herbaty napiję się piwa, ze świeżym truskawkowym sokiem. Taaaaaa. w środę wieczorem skończyły się w domu truskawki.
Jest 10 56, moja frustracja
to jeszcze nie zenit.

Tak sobie właśnie pomyślałem, że nie przeszkadza mi to że jest zimno, czy wieje. Raczej to, że jest szaro.
Możliwe, że ma to związek z tym co ma się wydarzyć jutro. Jutro, w którym szarość, szarość, szarość! Szarość, to będzie to, o co będę się martwił, o co będę dbał. To będzie to, co przez 1,5h będę pieścił, aby wyglądało jak najlepiej. Jako, że ten 'konkurs' jest znaczący w kontekście tego miesiąca, lekko irytuje mnie, że świat przez swój brak kolorów mi o tym przypomina.
Muszę być chamem, skoro odczuwam mentalne gyly-gyly na myśl, że inni totalnie się przed takim eventem denerwują. Podobnie było przy maturze, przy ustnych. Nie byłem w stanie się denerwować i czułem się dobrze patrząc na strzępki nerwów innych.
Co jest dziwne, zwłaszcza w kontekście ustnych matur, bo na prawdę życzyłem każdemu z mojej byłej klasy jak najlepiej. Teraz, na dzień przed ołówkowym szałem, mam nadzieję, że te 900 osób sra w tym momencie po gaciach. Im wcześniej zaczną peniać, im wcześniej zaczną im się trząść porty, tym lepiej dla mnie :)
Nie muszę być pierwszy w tym konkursie. Co więcej, wiem, że nie będę. Chcę po prostu pokonać 820 innych osób, chcę być w pierwszej 80, nic więcej.

Tak. Egzamin na archi. he-he.
Zakładam pozytywny scenariusz:
-przejdę pierwszy etap
-pierdolnę zajebisty model
jednak jeśli będę na 80+x miejscu po dodaniu tych cudownych punktów z matury które oblicza się z jakże prostego wzoru:









-gdzie x to ciśnienie w Woli Pierwopolskiej na wysokości względnej 320m nad dachem ratusza w dniu 23II br. o godzinie 13 33
-z to stan populacji pławinka dennego w dniu 4III
-y to średnia ilość alkoholu we krwi jeleni w Polsce w nocy z 31XII/1I
reszta to jakieś stałe


będę miał prawo zrobić totalny rozpierdol na świecie. Gdzieś będę miał subtelne i wyrafinowane plany, które tworzyłem przez całe swoje życie, plany które miały zniszczyć świat, których realizacja ich trwałaby długo. W takim wypadku będzie zależało mi na czasie. Wezmę metalową rurę i po prostu to zrobię. Znajdę sobie punkt podparcia i... bój się Ziemio!

Oznaczać to będzie, że przez 12 lat dawałem dupy. Wiedza, która miała być moimi drzwiami, moją drogą do podboju wszechświata, ustąpiła kawałkowi węgla którym władać uczę się od zeszłego roku. Wtedy moje plany totalnej zagłady, początka schyłku, całkowitego rozpierdolu czy jak to zwiesz, wezmą w łeb, bo to będzie pokazywać, że nie nadaję się na tego, który zepsuje wszechświat, a powinienem zostać tym co to rysuje starówkę i sprzedaje po piątaku swoje prace.



idę sobie zrobić śniadanie.

1 komentarz:

Adu pisze...

Nie będę się rozpisywała na temat tego jak uwielbiam Twoją twórczość, że do tej pory trzymam naszą lekcyjną korespondencję, i że bardzo mnie ona cieszy:D - bo o tym dobrze wiesz, i tak, zupeełnie to pominę. Nawet słówkiem nie wspomnę :)

Napiszę Ci tylko najważniejsze:
jejku, jak ja bardzo mocno Ci życzę
POWODZENIA JUTRO!