niedziela, 6 kwietnia 2008

Kabanos, ciąg dalszy.

"04.04.2008 Warszawa, Arsus (acoustic show)
Ośrodek kultury Arsus i niejaki Klub Piwnica to bardzo specyficzne miejsce. Ostatnio jak tam graliśmy (a było to dokładnie 30. marca 2007 roku) obiecaliśmy sobie, że next time wystąpimy akustycznie. Powód był prosty. Akustyka sali sprawiła, iż zabrzmieliśmy tam... mhmmm... gorzej niż w garażu. I to wcale nie była wina nagłośnieniowca, który robił co mógł. Okazało się, że aby tam zabrzmieć, sala musi być wytłumiona przez ludzi, wtedy było ich zaledwie 20-ścia parę, w piątkowy wieczór przybyło jednak znacznie więcej kabanosowych entuzjastów. I dzięki temu - brzmiało to o wiele lepiej niż poprzednio.

Publika była wspaniała. Niesamowicie energetyczna, żywa, wesoła, chętna do zabawy i pogująca w najmniej oczekiwanych momentach (np. ostre pogo rozkręciło się na zwolnieniu w 'Kaszance'). Wiele tekstów było chóralnie odśpiewywanych i uwierzcie, że nigdzie jak w Arsusie potrafią przekrzyczeć zespół. W pewnym momencie Ildefons został ściągnięty ze sceny i przez grupę entuzjastycznych chłopów podrzucony 15. razy w górę. Zenek ze zgrozą w oczach obserwował jak biedny Fons o mało nie wita się czołem z sufitem i co raz ląduje na jakimś sprzęcie scenicznym. Ildefons przeżył, sprzęt na szczęście też. Na "Ptaszku" zaś publiczność zrobiła wielkie koło, do którego w pewnym momencie wskoczył w samych skarpetkach Zenek. Na wersie "przytul mnie Staszek ja ryczę" obwód koła stawał się coraz mniejszy i niewiele brakowało by Zenka zadusili tym mega przytulasem. Niestety również przeżył. Na bis został wymuszony utwór "Za X" i tym kawałkiem Kabanos pożegnał się i podziękował przybyłej publiczności.

Oby do następnego.

P.S. Słodka była pani, która stała pod sceną i jak usłyszała, że Ptaszek jest ostatnim numerem rzuciła "Co?!?!?! No chyba ich popierdoliło!#!?}!+?{!" :-) pozdrawiamy" (Strona główna Kabanosa)

Co do "Kaszanki" to chyba tylko dlatego, bo nikt praktycznie tego nie znał, ten zespół jest po prostu zbyt nieprzewidywalny.

Przekłamanie!
Zenek sam nam dał Fons'a żebyśmy go podrzucili. Potem powiedział coś w stylu:
"Dobrze, że przeszliście na bok, już widziałem te nagłówki "grupa warszawskiej młodzieży, zabiła basistę na koncercie rock'owym", ale za to jakby nam płyta zeszła! Cały nakład by poszedł"

"Na "Ptaszku" zaś publiczność zrobiła wielkie koło, do którego w pewnym momencie wskoczył w samych skarpetkach Zenek." A kto je zaczął? Właśnie my! I dlatego, koniec był taki jaki był. Co do wielkiego hug'a. To prawda, Zenek o mało nie zginął.

Dzisiaj, dwa dni po koncercie:
Idę do złotego rogu (Golden Korner Szop) i słyszę:
"Gdzieś na warszawskiej pradze"
Koval z Mareczkiem.
Zamiast normalnego "siemson" słyszę od Kovala skierowane do mnie:
"Słuchaj stary, bo ja myślałem, że w tym pogo to mnie zabiją, ale było mniej hardkorowo, niż jak tam na boku od Jzz'ta się odbijałem"
Ja na to: "Wy się jeszcze tym koncertem jaracie?"
Koval, śmiertelnie poważnie: "No tak, wczoraj cały dzień i dzisiaj też"

Brak komentarzy: