sobota, 4 października 2008

Odświeżanie cz. 3

Boooszzzz.. mam nadzieję, że skończę to dzisiaj, i dzisiaj to zacznę (23:22)

Tak więc, jak się okazuje jestem dumnym uczniem eLO imienia Dżona Kochanoffskiego w Łarszau, pominę to, że załamałem się, gdy dowiedziałem, się że dostałem się właśnie tam. Oraz to, że z góry przyjąłem, że moja klasa to będzie banda idiotów, ale nie takich jak w gimnazjum tylko takich z którymi się nie da pogadać. Jak się potem okazało, to jest banda idiotów, lecz zupełnie inna.
W każdym razie, przez całe wakacje jechałem w przekonaniu, omg po co się poznawać i tak dalej, skoro spędzę z nimi najbliższe 3 lata, do tego doszło jeszcze, pff skoro i tak, we wrześniu przeniosę się do Batorego. Myślałem tak również 31 sierpnia be-er. Kiedy to, szczęśliwy, że mam tydzień dłuższe wakacje, wyjechałem sobie z tą bandą idiotów do obozu.

Będąc już na dworcu, szukając tabliczki ze swoją klasą, całe szczęście, że pamiętałem, po podejściu do nich, zauważyłem, że każdy tu jest pewną indywidualnością. Oczywiście było parę osób, których zachowanie pokazywało w pełni, że są tacy jacy są, ale w większości, hmm, większości to nawet nie pamiętam.
Jadąc tam gdzieś na zadupie, jak potem doszliśmy do wniosku, do 'Żabiej dupy' rozdzielili nas, 11 chłopaków na pokoje. 7+4. Mi trafiła się siódemka, CHWAŁA!
Od razu po wejściu do pokoju, rozejrzeniu się, stwierdziliśmy, że postawimy na integrację. Tak więc, przenieśliśmy wszystkie 7 łóżek do jednego pokoju (a mięliśmy 2) wywaliliśmy stół i całe 6 krzeseł to tego 1szego i zrobiliśmy sobie jak miało być na początku salę kinową.
Baliśmy się ruszać szafę, żeby się nie rozpadła, a jeszcze nie wiedzieliśmy gdzie jest tartak w mieście, więc, kwestia bezpieczeństwa. Oczywiście wszyscy mówili, że jeej, ale tu duchota zaraz będzie, że nie da się spać, ale okno robi swoje.

Najlepsze było, również to, jak spaliśmy.
Było 5 łóżek w poprzek pokoju, tak że tworzyły jedno wielkie, i dwa wzdłuż, na dwóch końcach.
Powierzchnia kołdry przykrywająca użytkownika była odwrotnie proporcjonalna do odległości od okna. Tak więc. Boro, który spał pod oknem, był zawsze cały przyktyry, Jezus, w łóżku wzdłuż koło okna, chyba też. Kuba który spał obok Bora, na tym długim, był przykryty tak w 75% Pierwszy, 50%, Kolaż, spał pod poszewką, a Stolec spał bez kołdry. Jedynym wyjątkiem od tej reguły, byłem ja, śpiący na łóżku wzdłuż od ściany, ja spałem jak Boro.
Przy przenoszeniu łóżek, pierwsze jakie przenosiliśmy ze świetlicy, do sypialni, rozpadło nam się. Montarz bez klejowy-Ikea. Tak więc po zdobyciu Ekspirjensa, z meblowania pokoju, z drugiego łóżka wyciągnęliśmy materac i słychać, że coś spada na podłogę. Podnosimy, i co widać? iPod! a raczej, iKalk, gdyż był to kalkulator. Po przemeblowaniu, mięliśmy jeden pokój zawalony łóżkami, i posiadający 6 krzeseł i 2 stoły.
Wszyscy, zmęczeni leżeli na łóżkach, Jezus wziął urządzenie programujące (agrafkę) i po
usunięciu BIOSa (baterii) z iKalk'a zaczął go programować. Zaprogramował nazwę, która subtelnie odbijała się na wyświetlaczu, oraz logo firmy (ugryzione jabłko z listkiem + nazwa 'Apyl') z tyłu na obudowie. Doszliśmy do wniosku, że iKalk jest niezniszczalny, więc spokojnie można było nim rzucać o ścianę, spuszczać coś na niego, zalewać i tak dalej, i się nie psuł, bo jak ma popsuć się coś, co nie działa, to znaczy, działa ale jeszcze nie wiadomo jak.
Potem był obiad i genialny tekst Stolca, który się spóźnił lekko:
'To, może taki żart, smacznego'
Wielu może zastanawiać się czemu Jezus, otóż wygląda tak. A poza tym, Ziemowit, jak jeden z wielu, wszedł do naszego pokoju i powiedział, coś... 'Synu boga niepokalany!' , bo Jezus cośtam robił z iKalkiem.




Jako, iż nasz pokój był idealnym miejscem do spotkań - świetlica - cała klasa zwaliła nam się do pokoju, i ustalili, że za 5 minut przychodzą, żeby zrobić spotkanie klasowe, to powiedzieliśmy im, żeby wzięli ze sobą krzesła, tak więc, mięliśmy ich 30
Jednak brak krzeseł to nie był jedyny nasz problem, w całym ośrodku nie było zasięgu, więc, postanowiliśmy, że miejsca naszego pokoju w których takowy występuje oznaczymy czarnymi krzyżykami, z taśmy. Po pewnym czasie w naszym pokoju było wiele czarnych krzyżyków w dziwnych miejscach.



Drugiego dnia, mięliśmy, matematykę. 3 godziny kucia, bez przerwy. Potem mięliśmy zapewnioną taką integracje, jak żadna inna klasa. Wieczorem wszyscy zwalili się do nas do pokoju, bo następnego dnia miała być kartkówka. Wieczorem przyszedł do nas kolo od włefu, i spytał się czemu oni siedzą jeszcze u nas, powiedzieliśmy, że z okazji jutrzejszej kartkówki pozwolili nam się jeszcze pouczyć. Spytał się kto jest naszym wychowawcą, odpowiedzieliśmy mu, że go tu nie ma. A on spytał się czemu. Ktoś mu tam powiedział, że dlatego że nas nie lubi.
5 minut później wbija się Żorż (nasz opiekun) z groźną miną i pyta się co my powiedzieliśmy, panu od wuefu. Wszyscy takie wielkie WTF? a on że teraz chodzi i mówi po całym ośrodku, że nasz wychowawca nas nie lubi. Więc wytłumaczyliśmy mu o co chodziło, spojrzał się na nas i zrezygnowany wyszedł.

Dnia 3ciego, wycieczka do Zakopanego, niby całodniowa, ale oczywiście czas na kartkówkę z matmy był, na test z angola też. Tak więc napisaliśmy. Pierwszemu, zawaliło się łóżko, więc złożyliśmy dechy w kupę i cisnęliśmy koło szafy. I jak co wieczór wszyscy zwalili się do nas do pokoju. Pod wieczór udali się do sklepu stolarskiego i kupili klej, żeby skleić łóżko Pierwszemu.

W środę pojechaliśmy do Wadowic, co było okropne, takiej komerchy nigdy nie widziałem.
Jadąc autobusem, rozmawialiśmy o różnych rzeczach jakie robiliśmy związane z chemią (biol-chem) no i jednej się to strasznie spodobało, kupiła kole i mentosy i wieczorem odpalili. Chcieliśmy jeszcze zrobić działo na ziemniaki, ale perspektywa ruszenia się, czyli wykonania pracy (siła razy przesunięcie) nas zniechęciła. Za to skleili łóżko Pierwszemu.
Wieczorem, zaś wpadł do nas w nocy szerszeń. Stolec, przyciął mu głowę żyrandolem, lecz nie chciał zdechnąć. Tak więc, przykleiliśmy go klejem do żyrandola i zostawiliśmy na noc.
Następnego dnia ściągnęliśmy go stamtąd, najpierw spaliliśmy na karce, później chcieliśmy urządzić mu godny pogrzeb.
Stworzyliśmy kondukt.
Pierwszy szedł Jezus z szerszeniem na iKalku
Drugi szedł Owca z zapałkami
Trzeci Kolarz z silikonem w ręku
Czwarty, Pierwszy który płakał
A ja szedłem ostatni z gitarą grając 'Marsz pogrzebowy'
Szliśmy tak przez cały hotel, miny recepcjonistów oraz przechodniów było bez cenne!
Doszliśmy do grylla, postawiliśmy iKalka, gdzie zasilikonowaliśmy szerszenia, podpaliliśmy, Pierwszy wygłosił przemówienie, a Jezus zagrał mu jego ulubioną piosenkę 'Dom wschodzącego słońca'

Szóstego dnia mięliśmy zajęcia integracyjne.
Poza tym, że OlkachybaŁ przyniosła nam banana z obiadu i go zostawiła, pytała się czy nikt nie chce, nikt nie chciał to go zostawiła, z resztą wszyscy tak robili ze śmieciami, ktoś coś przyniósł, bo się kończyło, poczęstował wszystkich, albo sam zjadł, śmieć zostawał u nas, wracając do banana, przyniosła go, to owinąłem go taśmą i przykleiłem do drzwi. Potem Jezus wycisnął go do zlewu gdzie sobie reagował z tlenem, wyglądał okrooopnie ^^
Samą skórkę w taśmie zostawiliśmy na oknie, gdzie się wylała (sok) i zaschła. Ale to nie był jedyny przejaw znęcania się nad owocami. 2giego dnia na obiad dostaliśmy jabłka, owinęliśmy je taśmą i zamontowaliśmy w iKalku jako stacje dokującą. po 3 dniach się zepsuła, głupia! a iKalk jest niezniszczalny.
Wszedł do nas włefista. Zapalił światło i zrobił nam plujnie czemu jeszcze nie jest zgaszone.
Po czym, przypluł się tego, że mamy komunizm w pokoju. Nie zauważył tego, że dwa kroki przed nim Pierwszy leżał na podłodze.

a Siódmego wyjazd + pokazy klas.
Na pokazy klas niosłem gitarę i grałem sobie Marz pogrzebowy, potem mnie ochrzanili, że smęcę to grałem coś innego.
Obiad mięliśmy nie na stołówce, bo stypa była. Tylko w sali od matmy. Tak więc jemy sobie jemy
a Kuba: No chyba sobie dołożę
Ja, wybucham śmiechem, wskazuje na niego i na całą salę: Słyszeliście go? Chce sobie dołożyć.
I wtedy tamten taki brecht, po czym zrezygnował z dokładki.

Pierwszego dnia, wieczorem, rozegraliśmy partię wojny na 4 talie, armia zbawienia (Jezus team) kontra armia szatana (Boro był saztanem). 4/4
Armia Jezusa nie straciła żadnego członka, a u Szatana zostało nas dwóch, ja i Szatan, więc zaczęliśmy kantować. Wkrótce okazało się, że Judasz (Sonia) też. Nie było zwycięscy, ważne że Jezus przegrał.

Pewnego razu, jak obmawialiśmy przedstawienie, pomyśleliśmy, że stworzymy wielkie działo na ziemniaki i wystrzelimy Ziemowita, bo w przedszkolu mówili na niego ziemniak, ale nie było w co. Na szczęście akurat wtedy weszli jacyś z matfizu, przez 5 minut ustawialiśmy ich z Jezusem w trójkąt, żeby zobaczyć jak się prezentują, po czym Jezus wstał i ustawił ich ręcznie. Kręgle już mięliśmy, teraz brakowało nam tylko działa...

Pierwszego dnia, Jezus zakładał sobie strunę e. Pierwszy powiedział: Zaraz pójdzie. I tak się stało, od tego momentu Pierwszy był Pierwszym, dla niedomyślnych, apostołem. Jezus parę razy próbował zakładać te strunę, ja też, ale ostatecznie to Pierwszy został monterem struny. Pewnie powiedział na spontanie 'uda mi się' no i się udało.

Do tego Jezus kupił sobie 5cio litrowy baniak wody, który pieczołowicie chciał zamienić w wino.
Doszliśmy do wniosku, że ma 70% wina w organizmie (70% człowieka to woda), a skoro jesteśmy już tak blisko Biblii. Pierwszego dnia, Na kolacji, Jezus wziął chlebak, po czym powiedział:
'Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy'
^^



Pewnego dnia, Jezus kupił 5 paczek czitosów keczupowych i tworzyli piosenkę.
Napisali 1 zwrotkę w bardzo długo. Po czym wchodzę do pokoju (po pewnym czasie miałem dosyć zapachu czipsów) i słyszę, krótkie Jezusa: słuchaj!
Zagrali, zaśpiewali. Po czym Jezus spytał się mnie czy mi stoi.
Doszli do wniosku, że piosenka nie jest dobra dopóki mi nie stanie (a znakiem tym, miał być uśmiech) Nie śmiałem się, więc piosenka jest zła. Jezus tak siedzi, siedzi patrzy się na mnie, zaczyna grać, z kompletnie nowym txtem tam coś było
'Olkowi, wciąż nie staje
Więc musimy dalej grać
(...)'
Po czym się stwierdzili, że mi stoi (śmiałem się), niestety txt nie mógł zostać, mimo że piosenka była dobra, txt nie pasował do koncepcji

Wszystkim którzy się pytali, czemu Pierwszy śpi na podłodze mówiliśmy, że Pierwszy boi się potworów spod łóżka i że musi byś tamto łóżko, żeby za bardzo się nie rozpędziły.
A tak btw. Mimo starannego sklejenia łóżka, ostatniego dnia i tak się rozpadło. Zajęcia ze stolarki poszły na marne :(

Stolec kupował bańki mydlane, które są nawet teraz nieodłącznym elementem naszej klasy.
Nie bylibyśmy biolchemem, gdybyśmy nie robili doświadczeń. Kupiliśmy glicerynę i KMnO4 i odpaliliśmy to sobie w pokoju ostatniego dnia, jak już posprzątaliśmy.
A skoro mowa o sprzątaniu, to w całym pokoju mięliśmy syf, mówiłem że każdy u nas zostawiał swoje śmieci. Lecz na koniec, po przemeblowaniu wszystkiego z powrotem, okazało się, że to właśnie tam, w sypialni, mięliśmy największy syf.

piątek, 26 września 2008

Odświeżanie cz. 2

Ja wiem, wiem, że niektórzy już żygają żaglami po tym co musieli czytać wczoraj, jednak ten wyjazd miał 2 tygodnie, i sporo było.
Zacznę od tego, że płynęliśmy z Rucianej-Nidy, do Rynu i kiedyś trzeba było wrócić, tak więc musieliśmy mijać śluzę dwa razy. Powiem, jeszcze, że wątek z CKMem, wojna w Wietnamie, Us Marines i inne takie przewijały się dosyć często u nas na łodzi. Więc, wracając z Rynu, mijaliśmy śluzę, i Wietnam powrócił. Wypływamy ze śluzy, siedzę na dziobie, Kowal bierze bosak, kładzie mi go na ramię i zaczyna strzelać po krzakach. Oczywiście w tym czasie, jest pełno darcia, do Mareczka żeby strzelał bo pełno żółtków po krzakach się chowa. W momencie gdy, zaczęliśmy strzelać po łodziach, które było dość blisko nas, Janek zaczęła się do nas pluć, że co my robimy, kazała nam się uspokoić i wrócić do kokpitu.
Tej nocy cumowaliśmy w Rycianej-Nidzie w porcie. Pominę plujnie jaką urządził mi jakiś cieć tylko dlatego, że wlazłem gdzieś gdzie nie było nic, a było genialnie. Oraz pominę to, że jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiliśmy po zacumowaniu, poszliśmy zobaczyć straty jakie wyrządziliśmy Faryjowi próbując go zatopić, niewielkie.
Następny dzień, zaczął się od plujni. KWŻ przypluła się, że nie pływamy i że, niedługo egzamin i że zobaczymy, że się pojaramy. Kazała zrobić klar na jachtach i leciem.
Posprzątaliśmy Malynę, doszliśmy do wniosku, że naczynia umyjemy, tak jak zawsze, przed jedzeniem. Gotowi do drogi, czekamy na Janka. Z nudów, Kowal zaczął rzucać suchy chleb do wody, i zauważył że pełno ryb pływa wokoło. Postanowiliśmy jedną złowić. Wzięliśmy więc wiadro i zaczęliśmy rzucać nim na wiele sposobów, karmić ryby i wyciągać, sprawić żeby ryba wpłynęła do środka, nic to nie dawało, Koval przyczepił kromkę chleba na krawat i przywiązał do drabinki (potem o niej zapomnieliśmy i pływaliśmy z nią cały dzień, ale ćśśś!) Przy okazji, testowaliśmy wiele różnych metod rzucania chleba. Jak się mocniej zbije kulke chlebową, szybciej tonie i ryby pływają trochę bardziej pod lustrem wody. Właśnie gdy mięliśmy testować nową taktykę przyszedł Janek.
Janek: Łoho ho! jak tu czysto.
wchodzi na pokład, do kokpitu
Janek: A co to za syf tam?
Kowal: Naczynia
Janek: Ale co to tam robi?
Kowal: Stoi
Janek: Zmywać mi to, już!
Euterbe: Ale zmyjemy jak skończymy pływać, jak zawsze.
Janek: Zmywać!
Euterbe: Ale, ale..!
Koval: Zamknij się!
i my w brecht
Janek: Co? Eee.. dobra, nie ważne. zmyjcie to, już
Cóż, Mareczek z Kowalem poszli, zmyli i poszliśmy pływać.

W czasie pływania
Euterbe: Bez sensu te zmywanie było, właśnie nową taktykę ćwiczyliśmy.
Janek: Taktykę czego?
Euterbe: Ryby łowiliśmy, na wiadro, żeby obiad jakiś konkretny był.
Janek: No to trzeba było powiedzieć, inteligencie, to bym wam pozwoliła dalej łowić, no, skoro na obiad...

Tego dnia rozbijaliśmy się w okolicach 'PTTK u Andrzeja' pod wieczór przycumowaliśmy do kei zrobiliśmy sobie obiadek. Po nim mięliśmy popłynąć na bindugę na drugą stronę jeziora. Próbujemy odpalić silnik, w końcu najlepsza łódka w całym obozie. Nie działa.
No to co? Jedziem na pagajach 6cio metrową krowę. Daliśmy radę do połowy jeziora, dalej pociągnęła nas Viagra. Następnego dnia, Janek była gdzieś tam to KWŻ z Viagrą postanowili nas wypchnąć na środek tam gdzie byliśmy. Poza tym, że fajnie się bujało bez Janka na łódce, ale trzeba było szybko wracać na pagajach na brzeg.

Ce.De.eN...
mam dosyć ^^

czwartek, 25 września 2008

Odświeżanie cz. 1

Koniec gimnazjum, wakacje, patent, nowa klasa, szkoła, nowe problemy, jeszcze parę innych pierdół, wszystko to sprawiło że zaniedbałem trochę to co zacząłem robić. Wcale to nie oznacza, że uważam pisanie bloga za mus, chcę, to piszę, właśnie chcę.

Odłożyłem na później napisanie tej notki, ze względu na to, że:
a) nie chciało mi się w wakacje
b) miałem napisać pod koniec
c) nie chciało mi się po integralu
d) nie chciało mi się pod koniec również
Więc jest teraz, zawiera dosyć spory kawał czasu, więc.. eh :)
może będzie co czytać.

Wakacje jest to czas na który każdy uczeń czeka przez 10 miesięcy, lecz gdy już nastaje, wszyscy marudzą, że nikogo nie ma i chcą szkołę, po czym takowa się zaczyna i znów chcą wakacje, dziwna rasa.

W czasie ostatnich, wybrałem się z Aśką, Olką, Kowalem i Mareczkiem na łódkę, to miało być takie 'ostatnie tchnienie' 3d. Po tym wyjeździe mięliśmy mieć siebie dosyć i nie kontaktować się ze sobą przez sporo. Chociaż jedno z tych założeń się sprawdziło, mięliśmy siebie dosyć :)
Jednym z powodów dlaczego nie utrzymywaliśmy kontaktów z innymi z obozu miało być właśnie to 'ostatnie tchnienie'. Cóż, teraz wiem, jak wielki to był błąd i to chyba byłaby jedyna rzecz jaką bym zmienił.
hmm.. może troszkę o samym obozie:
2giego czy 3ciego dnia, uczyliśmy się zwrotu przez sztag. W sumie proste, nic tu zwalić nie można, można... Na mazurach jest coś takiego co się nazywa świnią, krową, bądź jakimś innym bydłem. Są to statki komercyjne, wycieczkowe którym bez względu na wszystko trzeba spływać z drogi. Z resztą każdy mądrzejszy człowiek by tak zrobił.. jak w ciebie wjedzie to kaplica, dlaczego? gdyż ten statek ma 20 metrów. Teraz sporo sobie pomyśli, ee tam, da się rade, szybkie to to nie jest poza tym duże i głośne. Otóż!
6 osób na pokładzie, wszyscy haha-hihi-buhaha.. i nagle słychać takie Yyyyyyy! i my takie wielki WTF! 6 osób na pokładzie, jeden 20 metrowy statek i nikt go nie widział. Faryj płynie prosto na nas, wszyscy takie 'o kurwa!' i mięliśmy pełne do tego prawo, zwłaszcza że się sztagowałem mu przed dziobem, w sensie, byłem w połowie sztagu jak się zorientowaliśmy co się dzieje. Janek przejął ster i tylko dlatego żyję i piszę to co piszę. Faryj, wyminął nas i zatrzymał się. Przypakowaliśmy mu w burtę, odbiliśmy się od niej. Plujnia kapitana Faryja o to czy ma policaja wezwać. Janek coś mu się odpluła, popłynęli. Wszyscy takie 'ojapierdole, żyje'. Jeszcze chwilę pływaliśmy, nikt sie prawie nie odzywał. Spłynęliśmy na bindugę, Janek wypaliła 2 paczki fajków. Później mówiliśmy wszystkim, że chcieliśmy go zatopić, ale zapomnieliśmy, że nie mamy bukszprytu na dziobie i nam nie wyszło.

Przespaliśmy się noc, następnego dnia wstajemy z samego rana, i płyniemy na śluzę potem jakaś binduga na szybko gdzie śniadanie, wykład i ogarnięcie się. Pobudka, płyniemy, śluza, wykład, śniadanie i klar na jachcie, jak zwykle ogarnęliśmy się najszybciej, więc z nudów, zaczęliśmy bawić się w Wojnę w Wietnamie. Kowal wziął wielkiego kija, którego przymocowaliśmy do relinga krawatami i strzelaliśmy do innych łodzi, CKM :]. Potem wziął błoto z dnia i upiepszył cały kadłub łodzi, maskowanie. Tak przygotowaną łodzią byliśmy gotowi walczyć. Niestety, Janek pluła się, że zanim wypłyniemy mamy zdemontować CKMa i ukryć go gdzieś na brzegu żeby potem nasi sprzymierzeńcy mogli z niego skorzystać. Na szczęście nie zauważyła kamuflażu. Innym razem jak pobrudziliśmy łódkę, kazała zmywać i nie chciała pływać.

Przypłynęliśmy do takiego portu, gdzie była skrzypiąca keja i cały czas wiało, tak że skrzypiało.
Mięliśmy wtedy jeden z najlepszych obiadów na całej łódce, pożyczyliśmy garnek od kolesi z łódki obok, ugotowaliśmy 2 opakowania makaronu, jakiś sos i parówki. To było kozackie :D
Orka (inny statek od nas z obozu) była przycumowana do tej kei w taki sposób, że jak się posiedziało tam 5 minut to chciało się wymiotować oni tam spali.. Ogólnie jak się obudziłem i leżałem tam w tym porcie myślałem, że tak cholernie mocno wieje, że jej i w ogóle, wychodzę na górę, wieje, ledwie dwójka, a po prostu plandeka nam się odwiązała i keja skrzypiała. W każdym razie w ten dzień, wiała 5tka i nie pozwolili nam pływać, tylko patentowym, razem z Sebastianem i robili kisiel na jeziorze 'Prawy czajnik szot wybieraj!'. My się kisiliśmy na wykładach przez większą część dnia, potem popłynęliśmy dalej. Oczywiście jak siadłem do steru, przestało wiać i było z doopy, spłynęliśmy na bindugę. Podejściem dowodziłem ja, chyba ostro zalazłem swoim, bo czepiałem się wszystkiego, ale to dla ich dobra. Ważne że następnego dnia przy odchodzeniu od lądu rozpinałem Lejzi dżeka, brr. podobno zemsta jest słodka, ciekawe czy im smakowała.

Raz jak wypływaliśmy z Kamienia i płynęliśmy w stronę Mikołajek było jakieś 0,5 do 1 boforta i Janek wyzywała wszystkich na regaty, za sterem siedziałem ja, bo nikomu innemu się nie chciało. Inni czitowali bo podpływali na silniku i regaty się nie liczą! Raz postanowiłem wszystkich posadzić na zawietrznej i przechyliło nas, wyobrażam sobie myśli innych co byli na jeziorze 'ale tamci złapali zajebisty wiatr'.

Raz jak płynęliśmy gdzieś tam i to był 1szy dzień jak uczyli nas zwrotu przez rufę, to normalnie ćwiczymy sobie manewry, wszystko ładnie i nagle Janek dobra, to płyń tam i powiedziała gdzie. Płynę, płynę i Olka;
-Świnia na drugiej
Euterbe: Na piątej i jedenastej też
Aśka: Nie mogę na to patrzeć!
Kowal: No i znowu ten debil jest przy sterze
Janek: No, Olek masz szczęście, tym razem trzy
Mareczek: No, Olek, zobaczymy którą zatopimy tym razem
Aśka odwróciła wzrok i się nie patrzyła. Ale ja jestem kozak, poradzę sobie.
Euterbe: Jedna minięta
Chwilę później
Euterbe: Zwrot przez sztag
Kowal: Ale tam jest...
Euterbe: Wiem ale miniemy ją, sztag!
Koval i Mareczek, z niechęcią: Jest do zwrotu przez sztag.
Euterbe: A nie mówiłem?
Janek: Została jeszcze jedna, masz ostatnią szansę
....
....
Olka: Aśu już po wszystkim.

Pewnego pięknego dnia, rano, myłem pokład. Janek, po prawie nie przespanej nocy, korzystała z tego, że mamy czas do wypłynięcia i poszła spać. Ja nie chcąc tracić czasu wlazłem do wody i lałem wodę przez burtę. Leję i potem słyszę takie: Ooooleeek! Czy Ty jesteś idiotą?
-no ale co się stało?
-nie zgrywaj głupa oblałeś mnie wodą
-serio?
-...
-no sory noo, nie chciałem
-nie odzywaj się
-oke..
-mówiłam!
Weszła do środka.
Do Mareczka: Ei, ja serio nie chciałem.
Oczywiście, ten się polewa ze mnie.
Potem płynęliśmy do Rynu, wiatr, średni. Jeszcze w dziób. Halsuje się już jakiś czas.
Janek: Ale luzuj trochę talię.
Euterbe: Ale ja chce się pobujać jak najbardziej skośno.
Janek: Ale ja chce jak najszybciej być w Rynie i zjeść obiad.
Euterbe: Ale ja mam ster.
Janek: Ale to mnie masz się słuchać.
...
Janek: No luzuj te talię!
Euterbe: Czemu?
Janek: Bo mnie dzisiaj oblałeś.
Luzuję talię.
Halsuję się, halsuję.
Euterbe: Niee, ja już nie mogę! Mogę się zmienić?
Janek: Nie.
Euterbe: Czemu?
Janek: Bo mnie dzisiaj oblałeś.
Euterbe: Oesss..
5 minut później
Euterbe: Mogę się zmienić?
Janek: Nie.
Euterbe: Czemu?
Janek: Bo mnie dzisiaj oblałeś.
Euterbe: No dobrze, przekazuję ster..
Janek: Nie!
3 minuty później
Euterbe: Przekazuję ster...
Janek: Nie!
Euterbe: No daj spokój!
Janek: Nie, bo mnie dzisiaj oblałeś.
Płyniemy do samego Rynu, prawie się nie odzywałem. Po obiedzie, wychodzimy z portu, płyniemy płyniemy. Siedzę przy sterze, płynę, już dosyć długo..
Euterbe: Mogę się zmienić?
Janek: Nie.
Euterbe: Czemu?
Janek: Bo mnie dzisiaj oblałeś.
15 minut później
Euterbe: Mogę się zmienić?
Janek: Nie
Euterbe: Czem.. nie odpowiadaj.
30 minut później
Janek: Przekaż ster
Euterbe: Łiii! Przekazuję ster baksztag prawego halsu, Mareczek.
Janek: Szczęśliwszego człowieka to nie widziałam.

Pewnego razu jak byłem jeszcze świerzy, i przechyły nie podobały mi się tak jak teraz, płynąłem sobie w bajdewindzie i mi powiało, moja reakcja 'O jejciu! jejciu!' razem z popuszczeniem talii.
Janek, się tym jarała potem. Jak ją zapytałem z czego się śmieje, powiedziała, że po facecie takim jak ja spodziewałaby się raczej jakiegoś kur'a, czy coś w tym guście, a nie 'jejciu jejciu'.
Kiedyś przy ognisku był śpiewnik, i Olka patrzyła co mogą zagrać i takie zdanie:
O! piosenka dla Olka
Euterbe: A jaka?
Olka: Jejku jejku.
Albo KWŻ najlepszy, raz na apelu, coś tam do nas, 'no musimy się refować, bo dzisiaj ma wiać dość mocno, i zrefujemy się teraz żeby potem nie było 'jejku jejku'' oczywiście, Janek i moja załoga w brecht, KWŻ mówiąc to też zaczął się szczerzyć i reszta kadry też. Ja dość znaczące spojrzenie na Janka. Po apelu, podchodzę do niej:
Janek: Ja nic nie mówiłam..
Euterbe: To ciekawe czemu KWŻ zaczął się śmiać gdy to powiedział.
Janek: ee! e.! noooo...
Euterbe: Daruj.. Jestem sławny, łiiii!

Jeszcze jeden z naszych zwyczajów, gdy pływaliśmy, zawsze jedliśmy na wodzie, rzadko kiedy zatrzymywaliśmy się w ciągu dnia na to żeby coś zjeść. Po prostu braliśmy bułe, parówkę, albo kabanosa i jadło się pływając, zazwyczaj ja wtedy sterowałem, bo nie jadałem kabanosów, a kanapkę z nutellą ew. parókę z bułką, jakoś radziłem sobie jedną ręką :]
Ogólnie, jeśli chodzi o jedzenie tam to było, hmm, dziwnie.. przez 1szy tydzień jadłem to co wszyscy, tj. zagęszczony wrzątek jakimś szitem, drugi tydzień zaś, odżywiałem się w taki sposób:
śniadanie - kanapka z nutellą, płatki śniadaniowe (czekoladowe)
jedzenie na wodzie - czekolada
obiad- czekolada
kolacja - jeśli w ogóle, czekolada, bądź kanapki z nutellą
do tego hektolitry wody gazowanej. Miałem dość wrzątku z plastikiem i tyle, a czekolada do największy skarb świata :)

Czas powiedzieć coś o osobach które były tam. Na pewno świetni ludzie, ale o każdym z nich powiem coś osobno.

KWŻ, Ela- w sumie spoko gościówa, ale jednak my, Malyna, trafiliśmy na lepszego janka. Pływała na Orce i miała kozacki statek bo bez takiej dechy która zabierała w hoj miejsca

Viagra, Kwiatek - 'siema elo, jestem z Viagry' Mareczek go przedrzeźniał jak próbował zarywać do Janka, dlatego jak robił to gdy ona była na pokładzie, a my też, Janek się z niego śmiała. Furiat, jeśli był w złym humorze, było źle. Ma zajebisty cover 'hit mi bebi łan mor tajm'- Britni

Janek, Kamila- była w funkcji Janka na Malynie, czyli u nas na utce, najlepszy janek jakiego mogliśmy do siebie przygarnąć, chociaż też miewała humorki..

Sebastian- Wilk morski, najbardziej barwna postać wśród janków, spędził 12 lat na morzu. Gotował kisiel przy 5 boforta. Janek mówiła nam o nim, że nie wie skąd on się tam wziął i że bałaby się z nim mieszkać na łódce. Koleś po prostu genialny, lał na wszystko równo jak tylko można było. 1szego dnia powitał nas w zajebistym dresiku. Kazał zatrzymywać się na takich bindugach gdzie był kibel, cumowaliśmy, po czym Sebastian brał swoją kosmetyczkę i udawał się na 1,5h do tualety, nikt nie wie po co. Mieszkał na Vibrze, spał tam sam na dwuosobowym łóżku, odgrodził się od innych torbami, na jego statku w trumnie spały 2 osoby. Zajął jedną jaskółkę, resztę zajęła Marta. Dzień przed egzaminem, postanowiłem sobie trochę z nim popływać. Wymienili silnik, z jakiegoś szita na Meukuego 5, i mogli potrenić podchodzenie do kei na silniku. W pewnym momencie KWŻ drze sie do nas że za 5 minut mamy iść pisać jakieś podanie, wszyscy drą się na Sebastiana że ma już przybijać do kei. Okej. Cofa. Pruje do przodu, wrzuca wsteczny. 'Nie podejdziemy w innym miejscu'. Cofa, wkitrał nas w trzciny. Wszyscy się drą że co on robi. Z Piotrkiem wyciągnąłem nas z trzcin. Sebastian się wkurzył, włączył całą naprzód i wydał komendę. 'Chroń wszystko!' Viagra, Janek i KWŻ łapali dziób, ja i reszta załogi chroniliśmy boki. Reszta obozu miała łacha. On zawsze tak parkował... Raz zachciało mu się do toalety, na środku jeziora, klęknął koło drabinki, załatwił swoje potrzeby i kontynuował rejs dalej.
Janek nam powiedział, że Sebastan miał być KWŻem na rejsie tym po naszym, bo Elka jechała z nami do Wwy, musięli mieć boski rejs. Jak się o tym dowiedzieliśmy, mięliśmy takiego rotfla, jak nigdy.

Był też jeden taki Ścibor, człowiek-złoto. Co się go nie poprosiło, to to zrobił. Pewnego razu wracam z miasta z dwiema zgrzewkami wody, patrze idzie Ścibor.
Euterbe: Wymienisz się wodę za srajtaśmę?
Ścibor: Eee?
Euterbe: No, że dam Ci wodę, a Ty mi dasz ponieść srajtaśmę.
Ścibor: Dobra.

Na wykładach też był niezły, podnosi rękę
Ścibor: Ale, że jak to jest, bo ta siła to jest tak że ona, ee, ta siła to ona jest.. aaaaa. aaaaa. A! a to nie, nie! nie ja już wiem.. wiem, już wiem!
Viagra: Ścibor, wiesz?
Ścibor: No wiem, bo to jest tak że... tak, tak wiem, wiem..
Viagra coś tłumaczy
Ścibor, głosem odkrywycy: Aaaa bo ona do kadłuba, od, no taaak.


Jak zbieraliśmy drewno na ognisko. Viagra pluje się do nas, że znalazł powalone drzewo. Wszyscy się drą 'Ścibor cho idziemy po drzewo' i inne takie, a on jak nigdy nic idzie przed nami i się nie odzywa. Dochodzimy do miejsca zwałki, dwie osoby wyciągają drzewo. bierzemy je w 8, każdy dochodzi do wniosku, że reszta sobie poradzi bez niego, w końcu drzewo niósł Ścibor.
Dochodzimy do ogniska, na każdym ognisku, było tak, że rąbał drzewo. Ścibor porąbał drzewo, całe, pień też, złożył wszystko na kupę, siada koło nas i taki txt:
Mogę jedną? wskazując na kiełbaski leżące obok niego.
Najlepsze było coś takiego, dzwoni telefon do Ścibora, poszedł go odebrać, rozmawia i rozmawia, nagle patrzymy ognisko nie płonie tylko się żarzy, Ścibor 50 metrów w las, nikt nie rusza się z miejsca, mimo że sterta leżała jakiś metr od nas wszyscy się drą. 'Ściboooor, cho no, dołożyć drewna!'
Ścibor: No, ale macie bliżej!
Euterbe: Ale Ścibor, Ty to robisz tak dobrze!
Ktośtam: No właśnie, Ścibor choć.
Ścibor: Chwila, już idę
i dołożył..

To był chłopak który wziął na łódkę szachy, jest wicemistrzem Polski, czy tam był, wygląda jak typowy dres, chodzi do liceum Sztaszica, ale po tym z jaką prędkością myśli, nie wygląda na takiego. Słyszałem coś takiego:
Olka: Ścibor! Ścibor! Ścibor, podaj szklankę!
Ścibor: E?
Olka: Ścibor, podaj szlankę!
Ścibor: Coooo?
Olka: Ścibor! Szklanka! Podaj!
Ścibor: Aaaaa...
Albo, zrobili sobie śniadanie na Viagrze, Ścibor się chyba ogarniał, nie chciało im się na niego czekać, tak więc zjedli, Ścibor przyszedł i było
-Ścibor, umyjesz naczynia?
-Ehe
I mimo, że nic nie jadł, umył je.

Jeśli chodzi o egzamin, to się okropnie zawiodłem. KOMPLETNA FLAUTA !
Dostaliśmy jako egzaminatorkę jakąś sowę. Pływamy, moja kolej. Czułem się jak bym chodził we mgle, wiatru nie czułem, bo wiatru nie było i nie wiedziałem co robić. W pewnym momencie było tak:
Sowa: Fok działa ci wstecz
Euterbe, zupełnie się nie przejmując: Ehee..
Sowa: To zrób coś z tym
Euterbe, rzucił: Nie chce mi się
w tym momencie pamiętam takie spojrzenia Olki, Kovala i Mareczka, jakby chcięli mnie zabić..
Przy podejściu do kei na żaglach, myślałem że będę kręcił rotfla, omówienie manewru:
Euterbe: Będziemy podchodzić na żaglach do kei, manwer awaryjny hamowanie grotem (i włąśnie tu myślałem, że będę się tarzał po kokpicie, ledwo, co zdusiłęm w sobie śmiech) manwer zapasowy pagaje.
Ogólnie, ten dzień obfitował w 4 obiady w tawernie i granie w karty + śmianie się z tych którzy nie zdali jeszcze teorii.
Prezer: Panie terlikowski, ucz sie pan, bo już siódmy raz pan podchodzisz i nijak to panu nie idzie.

Po egzaminie KWŻ zabrała nas do miasta, noc bosmańska wolne kubeczki, wszyscy piją co chcą, tylko tak, żeby nie było widać, jedni piją ze szczęścia bo są już marynarzami, inni zapijają smutki. Oczywiście większość skuła się jak można było. Trzeźwy (ja) ratował tych którzy byli najbardziej pijani, a Ci mniej upojeni starali się pomagać innym.
Mareczek poił wódę i popijał wódą, Piotrek to samo, Kubuś obalił 3 browary w 30 minut i padł, tj zasnął, Kasia, nazwijmy to tak, przedobrzyła, Boro, dotrzymał kroku, a Guguś, Guguś coś pił?
Ja, hmm, ja robiłem to co robiłem ]:->
A Kowal z Aśką i Olką próbowali opanować Mareczka, po tym jak już mu zabrali wódę i położyli go do łódki, musięli go namówić żeby spał..
Aśka: Mareczek śpij!
Mareczek: Ale nie chce!
Aśka: A co będziesz robił?
Mareczek: Nie wiem, chyba pójdę spać.
po pewnym czasie
Mareczek: Oho! słyszę Piotrka, ja chcę do Piotrka, on ma dla mnie wódę...
Przyszedł taki czas, gdzie i mi zachciało się spać, biorę śpiwór, ogarniam się do snu leżę. Nagle, czuje coś na nogach.
Euterbe, szeptem: Mareczek, Mareczek! Mareczek kurde, weź sie z moich nóg.
Zacząłem go kopać, w ogóle nie reagował, jakoś go zrzuciłem.
Słuchać taki pomruk.
Aśka: Czy to to o czym myślę?
Euterbe, zrywając się na równe nogi: Tak, masz farta że nie upiepszyłeś mi śpiwora!
Kolejny pomruk
Coś rusza się na dziobie, łódka się gibie, widać Mareczka przez sztorc klapę w samych bokserkach, zakłada trampki i idzie w strone kibla.
Euterbe: Odechciało mi się spać
Ogarnąłem się i poszedłem na Orkę, gdzie Boro dalej pił z Gugusiem.
Mareczek wrócił i poszedł spać dalej, tym razem na bakistach, bo Kowal wywalił materac, jego poduszkę i śpiwór z łódki, żeby nie dzibało..
Potem siedzę sobie na Orce z Borem, w tawernie jeszcze gra muzyka bo impreza wrze i nagle taka cisza i drze się Junior:
Zabiję go! Zabiję! Zabiję go kurwa! Gdzie jest siekiera? Kurwaa! Zabiję go! Trzymajcie mnie, bo go kurwa zabiję!
5 sekund ciszy
Zaczyna grać gitara, kieliszki się tłuką o siebie, wóda się leje, szaszłyki się smarzą, wszystko jak 10 sekund wcześniej.
Dodam tutaj, że Junior to był taki koleś, który siedział tam w 'PTTK u Andrzeja' 3 dni, 3 dni pił i przez te 3 dni nie było go w domu, ani razu, mimo że mieszkał 5 minut z tamtąd.

Tamto działo się nad ranem, ok. północy była zbiórka, wszyscy myślą że przypał, chrzest był
Viagra: Ee, to ja jestem ten, no, Zeus!
Janek: Naptun
Viagra: No tak, Neptun, no, jestem, ja
(a na imię mi Owłosiony fal!)
Kadra, chyba nie chcąc zostać zażygana, postanowiła spać na dworze, sami byli skuci, w każdym razie siedze sobie na Orce i ok. 5 rano widzę że obudził się Janek, potem, w dzień, rozmawiamy o nocy i mówi nam coś takiego:
Janek: Obudziłam się i myślę, co? oni już wstali? Patrzę na zegarek, piąta, a nieee, jeszcze nie śpią. I poszłam spać dalej.

Było tak, że Boro i Guguś, założyli się o to kto więcej wypije.
Boro- zaprawiony 19 latek, student z Warszawy
Guguś- pietnastoletni gimnazjalista, doświadczenie z alkocholem? od 13 roku życia
Obalili 6 browarów, Boro, lekko wstawiony, Guguś, świerzy jak o 20, a było koło 5 30
Guguś miał jeszcze jednego, Borowi się skończyły.
Boro obudził Kubusia i tak do niego:
Kubuś, Kubuś kurwa, proszę Cię jak kolega kolege, sprzedaj mi browara, błagam! dam Ci dychę!
Jakiś koleś z kadry innego obozu, stał akurat koło Orki, przyszedł minutę wcześniej: sprzedam Ci za 9 złotych
Boro: Kubuś proszę, proszę
Kubuś: Biesz kurwa i daj mi spokój!
Boro: Dzięki stary
Wychodzi ze środka i słychać tylko: Światło, kurwa, Boro, światło!
Prawdę mówiąc, nie wiem co to światło mu dało, bo było już tak jasno, że jej.
W każdym razie Boro i Guguś obalili tego 7 browara. Było koło 6, i postanowili że zrobią sobię herbatę, mięli zrobić mi też, poszedłem na moment do siebie na Malinę. Wracam, Guguś śpi na ławeczce a na podłodze stoi herbata, Boro zasnął koło schodów. Dla mnie herbaty nie było.

O 7 była podódka, tak więc, nie kładłem się spać. Rano jak się stanęło na kei to na jeziorze była taka smuga wymiocin, w całym porcie, i na kompielisku.
Przypał miał tylko Mareczek, bo nie posprzątał o sobie po tym jak sie zeżygał.


Dalsza cześć tej notki, jutro, dzisiaj nie dałem rady, sory wszystkim.

poniedziałek, 14 lipca 2008

Ellektryczna pobudka

Muszę się pochwalić, od 7 lipca be-er.posiadam Ibanezza rg 370 dx pyky pyky pyk! dodam że BK żeby nie było że jakiś LB ^^. Oraz pieca Marshala (trudna nazwa...) cośtamcoś30cośtam (...dlatego jej wciąż nie pamiętam). Nie piszę tylko dla tego, żeby pokazać wam wszystkim jaki to ja jestem fajny i o ile fajniejszy od was, ale to będzie dość ważne potem. W każdym razie od tego czasu, nie rozstaję się nią/nim/nimi, jeszcze. Tak było i w ten łykend na działce.

12stego pyky pyk, pakujem się z rodzicami już mamy wychodzić kiedy tato się mnie pyta
-nie bierzesz gitarsona? (translejtuje na nasz)
-anahoj?
-pszyszpanoojesz dziadkom i może Ci jakieś hajsiwo dadzą
-nie głupi pomysł
-10% dla mnie
-waua!
ostatecznie gitarra pojechała z nami

13stego przyjechała Majka (lat dwa) z rodzicami (wiek: starzy). Ok. 12 mój tato poszedł spać, więc nie bardzo mogłem grać żeby nie obudzić (to w końcu mój tato). O 14 tata schodzi na dół kitram się na górę, podłanczam gitarre i patrze że klika się tam też Majka ze starymi
Kaśa (starsza Majki): Ne graj teraz bo, mała idzie spać.
Ja, tj. Euterbe: A ile będzie spać?
Kaśa: 2 godziny, tak pewnie.
Euterbe: No niech będzie.

Kitram się na taras, kładę na ławce i leże tak ze dwie godziny.
- - -

Teraz zmiana tematu.
Małe dzieci są głupie, bo są małe i głupie, poza tym boją się wszystkiego, zwłaszcza te które w przyszłości będą różowe. To tak trochę bez sensu wyszło, więc mam jeszcze parę argumentów o tym, że wszystkie małe dzieci są i będą głupie, ofc poza moimi ewentualnymi.

po 1sze: Mają swój własny domek. Do, gdzieś tak 10 lat chciałem mieć chate na drzewie, ale? nie miałem.. Taka Majka ma 2 lata i własne eM4


po2gie: Wszyscy starzy się dokoła nich kręcą. Taka Majka penia się wszystkiego. (to mógłby być argument 2b), wczoraj pyky pyky pyk! nie wiem jak to się stało, ale wlazła na huśtawkę, której wcześniej ofc. się peniała. No normalnie wszyscy festyn zrobili, że ojeeej jakie odważne i zdolne dziecko. Od razu kamery poszły w ruch, paparazzi, ehh. (moi starsi i babcia nie robili festynu bo kisili sie w domu i gadali na b. ważne tematy takie jak, co możemy zrobić dzisiaj na obiad). Dobra. Taka Majka kitra się na huśtawkę, wszyscy latają wokół niej. A ja, wypacam się grając na tym moim wiośle i usłyszę tylko, jeśli cokolwiek:
-nie no zajebiście, ale chyba się walnąłeś w jednym miejscu.
-----_________------'


po3cie: wracamy do wspomnianych 2 godzin.
królewna śpi..
dwie godziny mijają, dokładnie, wstaję z ławki idę na górę wyciągam piec na balkon (królewna spała trzeba było wszystko zamknąć bo może się przeziembić, hoj że w domy jest 50 stopni, królewna śpi) podłanczam do prondu, włanczam przester, voljum gdzieś tak 7 i zaczynam grać Black Label Society - tytuł trudny w hoj więc nie napiszę, ale podam lynka (buhahaha, nie mogę jaki film, koleś się nagrał jak gra i puścił org mjuze pod to xD). W każdym razie gram gram, przychodzi Kaśa wali mnie w ramię, ja bulwers ocobe ona że dziecko obudziłem, ja że dwie godziny minęły, tak jak mówiła. Tato z tarasu krzyczy do mnie "No czemu nie grasz, tak dobrze Ci szło". Kaśka takie oczy (oO) i plujnia do mnie że nie jestem sam, a ja do niej że Majka też nie jest sama. Poszła wkurzona uciszyć dzieciaka, tfu! królewnę bo płakała. Ja gram dalej.

Dzieci, byłby spoko, gdyby się nie śliniły i nie srały tak że wszystko jest brudne, podobnie jak srają to jedzą boszzz [brr!], jeszcze dzieciaki które potrafią być choć trochę samodzielne są ok, ale gdy wszystkiego się boi i za 10 lat będzie różową tapetą, nie są fajne.

Dziwny jest świat w którym wystarczy siąść na huśtawkę, żeby wszyscy zaczęli dokoła ciebie się kręcić. Teraz Majka będzie miała siostrę, ma termin na listopad.. Za 16 miesięcy zobaczymy czy ktoś jeszcze będzie pamiętał (poza rodzicami, babcią i siostrą) o tym, że nie tylko Olivia ma swoje święto.

Bądź co bądź, dziba mnie to, bo gitarra jest zajebiiiiiiista :]

środa, 28 maja 2008

24 maja - Koncert finałowy Juwenaliów

Zawsze od finału wymaga się najwięcej. Kolesie, którzy ogranizowali tegoroczne juwe, dali radę.

Ale od początku, zawsze najfajniejsze jest wejście.
Stoimy z Mareczkiem przy jednym z głównych wejść i proponuję żebyśmy poszli na górę wpróbowali się wkitrać przez mura albo coś. Więc się kitramy, czujki co 20m. Przechodzimy koło kościoła i tam jest jakaś 2metrowa alejka piękna normalnie tak żeby tylko jumpnąć i się jest. Idziemy już prawie dotykamy tych pięknie uformowanych niebieskich bramek gdzy zza rogu wychodzi dwóch guardów.
Euterbe: ee sory, panowie wpuszczają tędy?
Guard1: noo w sumie nie.
Euterbe: a zie jest najbliższe wejście?
Guard1: noo tam. (pokazał na to skąd przyszliśmy)
Guard2: ale tam też jest jakieś. (pokazuje w drugą stronę)

Idziemy tam gdzie pokazał ten drugi.
Jest wejście, koło sceny zaraz stoi dziesięciu guarda i pilnują, żeby nikt się przez dwie bramki nie przedostał. Mareczek idzie pierwszy, przechodzi. Idę za nim i mnie zatrzymują.
Tępy: Pan rozsunie kurtke
Euterbe, rozsuwa kurtkę, jednak guard mu nie pozwolił dokończyć.
Tępy: Dziee! Dzie sie rozbierasz, wchodź.

Weszliśmy to grał Riverside właśnie.
Byliśmy na jednej piosence i bisie.
Najs mjuza, ostro progresywny rock i na koncercie jeszcze mi się nie podobało, wróciłęm do domu i possiewało troszkę.

Potem wszedł jakiś Manram czy coś takiego, nie znam dobrze nazwy, omg!
60cio letnia wojalistka, jakiś inny stary dziad na gitarze i reszta taka w miarę, poza basistą bo wyglądał jak naczelny.
Zawsze jest tak, że to lewa część publiczności bawi się lepiej. Na tym koncercie prawa strona publiki stała z wyciągniętymi rękami i się majtała.
Lewa miałą ostre pogo. Była taka ekipa, którzy się znali i widać, że się znają. Jakiś taki w bezrękawniku, taki punk z irokezem wyglądającym na neonazi, koleś ze złamaną ręką, taki na poramańczowo i taka fajna dziewczyna, taka ojj... ^^
Ten nazi śpiewał przy każdej piosence i to było genialne, bo to jakiś stary szit, ale nie trzeba go znać.
Pogo, najs łan.
W pewnym momencie zostałem przepchnięty w stronę środkowych barierek ale nie pod same.
Stoję po to, żeby trochę odpocząć, a inni jak to na koncercie w pierwszym rzędzie koło pogo ludzie wpadają. Odpocząłem, już miałem iśc w pogo gdy czuje uderzenie w plecy i myśl że to ktoś znajomy. Odwracam głowę, pluje się do mnie jakaś stara baba.
Baba: Uważałbyś troche może co?
Euterbe, drze się: Jest pani na koncercie, to normalne że tu są ludzie, a jak coś nie pasi to tam jest spokojnie (pokazuje na prawą stronę) niech sobie pani tam pójdzie.
DziadBorowy (w sensie że jej monsz): Sam sobie kurwa idź na tamtą stronę
Euterbe, drze się: No to akurat, kurwa normalne jest
DziadBorowy: Pierdo.....
nie wiem co mówił dalej, w pogo polazłem.

Jest pogo stoimy nagle wychodzi koleś który wcześniej miał ponad 2metry zgięty w pół jakiś jego kolega:
Kolega: Co ci?
Zgięty: Chyba jaja mi urwało.
Kolega: Lol? jak to?
Zgięty: Jakiś karzeł mi z duńki przypiepszył.
Euterbe, klepiąc go po ramieniu: Nie płacz będzie dobrze

Był wśród nas taki Neo i jak ktoś na niego wpadał to on odpychał. W pewnym momencie ta ekipa z nazi wyczaiła go i zaczęli się 'targować' kto lepiej umie popchhnąć. Neo troche nie miał szans, bo tamtego pchało po dwóch, trzech.

Ale nie tylko Neo pchał ludzi gdy na niego wpadli. Był tez DziadBorowy, wielki palladyn, obrońca
naciskanych itede itepe, gdy ktoś na niego wpadł to wywalał go prawie, że w powietrze. Patrzyłęm się w tamtą stronę dość często, bo chciałem żeby ich gnoili, po za tym to co on robił nie było normalne. Raz wpadł na niego jakiś koleś, DziadBorowy złapał go za Tiszorta w okolicy ramienia i gdzieś z tyłu i rzucił nim jakby sam miał na niego usiąść i nakładać go pięściami.
Bez przesady.

Jednak nie wszyscy starsi ludzie którzy tam byli to brutale, kierujący się jakąś idiotyczną ideologią, której używali rycerze w średniowieczu. Stał tam taki pan ok. 50 może 55 i śmiał się z młodzieży :)

Na Manramie zdarzyła mi się rzecz, jak narazie najboleśniejsza (chociaż może nie, hit w szczene na kabanosie może był mocniejzy) , ale na pewno najdłużej odczuwam jej skutki.
Jestem w pogo, walnąłem głową w głowę tego kolesia w bezrękawniku i odchodze do przodu, by nie dostać riposty ani nie walnąć nikogo więcej, nie zauważyłem, że troszke bliżej sceny nazi z jakimś drugim rozkręcili młyna... Potężny hit w cioc z bara z prawej strony. Gdy zarwałem poczerniało mi w oczach szedłem w stronę sceny i prawo po omacku, trzymając się nosa. Raczej nie był złamany, ale na pewno tak się czułęm. Do dzisiaj boli mnie jak chce się podrapać w prawą dziurkę i trochę się jeszcze rusza chsząstka. Dam znać jak będzie normalnie :D

Był koleś ze złamaną ręką, na szczęście to nie od niego dostałem, bo z gipsu by bardziej bolało, normalnie pogował jakby nigdy nic.

Wiadomo, że koncert to również pokaz dziwności, coś takiego, może.
Przychodzą tam różni ludzie w różnych ciuchach.
Niezapomniana jest 'pani' w niebieskiej, wręcz fioletowej takiej oślizgłej koszuli zielonym krawatem, czerwono-czarną kratowaną spudniczką, zółto-czarnymi podkolanówkami i pomarańczowymi glanami, wszystko to zwieńczyła googlami przeciwsłonecznymi typu mucha na nosie.
Albo dziewczyna tańcząca obok Mareczka, zachowywała się tak jakby była na jakiejś dyskotece.

W sumie to wokalistka Manramu nie była lepsza, dziwna baba jak nie wiem. Myśli że jest jakaś fajna i tak się zachowuje, brak mi słów.


Między występami jest trochę przerwy. Wiadomo, tam też dzieją się różne rzeczy.
Rozmowy z ludźmi których w ogóle się nie zna. Udzielanie wywiadów dla RadiaKampus, taaa to była działka naziego.
Stał naprawdę daleko od pani redaktor, wyczaił kamerę i drze się.
"Miejsce, miejsce idę udzielić wywiadu!"
Wraca.
Staje między nami.
"Jestem sławny!"

Był też kolesie, którzy przygotowuwyją sprzęt.

Wychodzi na scenę taki gruby na swetrze na Konona. Taka cisza, stoi patrzy się na nas.
Nie wytrzymałem.
Euterbe, na cały głos, skanduje: Pokaż cycki!
Ludzie, którzy byli koło mnie kręcili rotfl'a.

Był też taki, który rozstawia wodę dla wszystkich z zespołu.
Zaczęliśmy się drzeć do niego, żeby nam jedną rzucił, bo nam się pić chce.
Złapałem, łiii!
Piję, daje Mareczkowi. Nazi prosi o wodę, pije. Polewa sobie włosy. Oddaje mi wodę.
Euterbe, po którkim wymownym spojrzeniu na butelkę: Chce ktoś pić
Głupie pytanie ^^

Czas na COME.
Tak na prawdę przyszło się tylko po to. Tak wielkiego pogo jak tutaj nie widziałem jeszcze na rzadnym koncercie, praktycznie cała lewa strona pogowała.
Na COMiE odchodziły też najdłuższe fale w jakich byłem.
Poszedłęm 1szy.
Cofnąłem się spod samej sceny do tyłu, jak na moje oko ze 20m od sceny byłem. Poprosiłem jednego, żeby mnie wrzucił.
Początek?
Nie zaciekawy, odwrócili mnie plecami do góry, od razu poczułem się jak Zgięty, w sensie, tak jakby mi, ekhm, urwało, szybko mnie odwrócili na normalnie. I płynąłem sobie spokojnie aż do samej barierki na plecach. Ci pod samą sceną rzucili mnie jeszcze na Guarda co odbiera, po złapaniu mnie cofnął się tak z 2 metry do tyłu.
Wychodziłem zgięty, i spotkałem kogo? Zgiętego.
Zgięty: Co jest?
Euterbe: To co Tobie, tyle że ja na fali byłem i mnie ci z dołu zachaczyli, bo się odwróciłem.
Zgięty: Czas wracać

No i wróciliśmy.
Znaleźliśmy Mareczka i postanowiliśmy go rzucić. Znaczy postanowiliśmy go wziąć na falę ale się nie udało przeleciał po ludziach jakieś 1,5 metra i zleciał na ziemie.
"Widok tych zaskoczonych ludzi, że ktoś leci... i debile jeszcze za nogi łapią jak ja głową w dół lece"
Szybko Mareczek zgięty wyłonił się z tłumu i pluł się że upadł, my na to, że widzięliśmy.

Jakiś czas później poszliśmy znowu na falę.
Tym razem w miejsce tam gdzie wcześniej startowałem. Jacyś kolesie wrzucali na fale wszysktich po kolei. Jak ich poprosiłem żeby jeszcze mnie, troche niechętnie ale zrobili to.
Idę normalnie, spokojnie w stronę sceny i widzę przed sobą lukę, wpadam w nią. Za mną szedł Mareczek i przejechał mi po barach, wypełniłem lukę w którą i on by wpadł, hihi. Spadłem w najbradziej hardcorowe pogo, ale co tam poguję do końca piosenki. Na początku drugiej proszę nazi i kogoś tam jeszcze, żeby mnie wrzucili. Odwrócony zostałem głową do sceny i widzę że po prawej stronie jakaś dziweczyna na fali, szybko znalazła się na mnie i tak jechaliśmy we dwoje do samej sceny.
Jakiś guard mnie trzymał i ciągnął gdy miałęm nogi na barierce a tej dziewczyny jeszcze ze mnie nie zdjęli, w konsekwencji mam zdartą skórę z kostki i mnie boli jak się w nią stukam.


Koncert?
Każdy jest inny, każdy niezapomniany, chyba że jakiś beznadziejny ale taki średnio, bo beznadziejnego na maksa też sie pamięta.
Ten był jak narazie najlepszy z tych pod chmurką pod względem pogo i tego co się działo. Trochę gorzej wyszło z towarzystwem, ale i tak się gubią w pogo.
Pidżama, to dopiero rok, a wydaje się, że tak dawno. :)

Wszystko to skończyło się o 0 00.
Miliard osób ruszyło na starówkę. Te ulice wąziutkie były wypełnione nami po pbrzegi, po prostu rzeka, świetnie to wyglądało.

czwartek, 15 maja 2008

APSurdalia.

Dziś nie będzie żadnych mądrości życiowych, czy coś tylkotak.

Koncert, był bardzo specyficzny. Już samo wejście było inne, niż na poprzednie. Jeśli chodzi o Kabanosa, to było bardzo podobnie. Tu stała ochrona, o jeeee, ile tego, nie chcieli Agi wpuścić, a my obeszliśmy budynek APS (Akademi Pcośtam Społecznej), przeszliśmy obok wejścia dla VeryImportantPerson'ów do barierki, która nawet nie była zbliżona do muru, po czym spokojnie obok guardów do środka. Nitk nas nie sprawdzał.

Prowadzący był jakąś pauką która za wszelką cenę starała się być śmieszna, a po co skoro się nie potrafi? Cool kids of death, zespół na który się szło, m.in.. Pogo tam? Hmm, podobnie jak na Kabanosie, sporo miejsca wszędzie łokcie. Jak wychodziłem dostał bym dwa razy w twarz, ale moja kochana lewa ręka mnie uchroniła, czasem sobie myślę że, ona ma własny mózg.

Pogodno? Pogowanie było podzielone na dwa etapy, obydwa zakończone falą. Było spoko, o wiele lepiej niż na CKoD. Nie mogłem cały czas, bo mnie ta moja genialna lewa ręka zaczynała boleć po pewnym czasie, ze jej do góry podnieść nie mogłem. Był jeden koleś który miał strasznego pecha.
Wkitrali mnie na falę, stuknąłem w ramie najbliższego kolesia, on się obrócił paru mnie odebrało, ale był tam też ten jeden. Rozpędzony, dostał w tył głowy butem, po czym zostałem obrócony równolegle do sceny, i ten sam koleś dostał ode mnie w twarz ręką.

O Oddziale zamkniętym nie pisze, nic

- - -

Idąc na koncert, spotkałem Marka od chleba.
Szliśmy normalnie, już tam do wejścia gdzie się wbiliśmy, nagle podbiega do mnie jakiś chłopak i ciągnie mnie za rękaw.
-O, Marek od chleba
-Nosz kurde zjarałeś!
-A ocb?
-No chciałem Ci powiedzieć że masz fajną bluzę
-Heh, dzięki.
-Chcesz trochę kurtki?

Jeden z kolegów
Marka potem brał udział w jakimś konkursie miał tam wytypować kto z wymienionych jeździ z Kubicą w zespole. Tyle że ten idiota, który prowadził to, nie umiał czytać i nie dało się zrozumieć żadnego nazwiska poza Massą.
Ale to nie ważne, jego znajomi zaczęli drzeć japy, żeby pokazał cycki
Prowadzący: On wam również nie pokaże cycków!
Ten gościu (żesz kurcze zapomniałem jak miał na imię) podciąga koszulkę.
Marek ze znajomymi, skandują: Pokaż dupę!

sobota, 3 maja 2008

Juwenalia 2008 - program

Rozsiada się za biórkiem oparty na łokciu. "Dawno nie pisałęm, napewno czekają na kolejną dawkę mojej genialnej ideologii. Ehh, moge pisać co chcę, wszystko łykną, mam ich w garści" Myśli jeszcze chwilę przy czym mruży oczy i lampi się w ścianę.
- - -
Tak sobie pomyślałem, że dawno nie pisałem. Jako, iż zaczął się Maj to można coś napisać o tym miesiącu. A, więc 1 maja to jest święto pracy, a 3 to uchwalenie konstytucji. Ale kogo obchodzi jakieś komunistyczne święto i coś czego nikt nie pamięta. Przecież dla młodego człowieka najważniejsze jest to, że ma wolne, że nie chodzi do szkoły i podoba mu się to, nie ważne, że nie wie dlaczego.

Maj to przecież i Juwenalia. Impereza dla studentów, miejski Survival, Juwenalia to czas w którym każdy młody człowiek sprawdza swoją umiejętność przechytrzenia guardów, nie tylko próbując się wedrzeć na koncert, ale i chowając po kieszeniach łańcuchy, ćwieki i te wszystkie dodatki.
A więc, kto chce się spróbować?

9 maja - MEDYKALIA - Warszawski Uniwersytet Medyczny, Stadion Syrenki

. Strachy na Lachy
. Vavamuffin
. Paprika Korps
. Habakuk
. Maleo Reggae Rockers
. Power Of Trinity

10 maja - STODONALIA - Klub Stodoła, Stadion Syrenki
. T.Love
. Lady Pank
. Żywiołak
. I nie tylko ;-)


15 maja - APSurdalia - Park Zachodni u zbiegu ulic Al. Jerozolimskie i Bitwy
Warszawskiej
. Cool Kids Of Death
. Pogodno
. Oddział Zamknięty
(i przy tym wielki wykszyknik, bo niezwarzając na to że to jest czwartek trzeba tam być!)

17 maja - IMPREZA GŁÓWNA, Stadion Syrenki
. DŻEM
. WILKI
. IRA
. INDIOS BRAVOS
. Farell Got

Przydały by się jeszcze godziny, ale dooobra. Kolejny koncert na który trzeba się wybrać:

24 Maja - Warszawa, Stadion Syrenki

12.00 - 15.30 festyn rodzinny Studenci Dzieciom
15.30 - 16.45 występ zespołu The Car Is On Fire
17.00 - 18.15 występ zespołu Riverside
18.15 - 19.30 występ zespołu Manaam
20.00 - 22.00 występ zespołu Coma

Ehh, tu przynajmniej podali co i jak dokładnie.
- - -
Jako, iż mam konstytucyjne prawo wolności słowa, to chciałem teraz z niego skorzystać, zajmując się tamatem religii o tym, że w kościele 'każdy może być wokalistą' i o komercji, ale nie ukrywam, że mi się nie chce, więc nie.

piątek, 25 kwietnia 2008

Nożyce do cięcia blachy? To brzmi dumnie!

Niby 22 i 23 to miałby być najważniejsze dni w tym roku. Być może i były. Jednak Uczniowie w tym kraju, to są maszynki do robienia testów. Gimnazja, zwłaszcza w 3 klasie, nie uczą po to by uczyć, tylko po to by napisać test. To prawda, bo po teście wszelakie prace domowe, jakieś normalne lekcje się kończą. Co mogę napisać o teście? Poza tym, że wydaje mi się, że gimnazjum powinno trwać 6 lat, tylko po 3 latach stało by się jeszcze bardziej profilowane i nie byłoby tego testu, a test po szóstej klasie byłby decydujący, to nic. Czemu tak? Dziecko w 6 klasie jeszcze nie wie do końca co się dzieje, myśli, że zmienia szkołę. A my rozumiemy jednak więcej, niestety.

Walić testy, teraz tylko można czekać na wyniki, czy coś.

Wspólnie z klasą doszliśmy do wniosku, że czas po testach powinien być wolny od jakichkolwiek zajęć szkolnych i skupiać się na spełnianiu marzeń. Wczoraj zaczęliśmy. Nożyce do cięcia blachy zaczęły swoją działalność. Wczoraj (czwartek 24) zamiast iść na koncert Dezertera siedziałem na garażu z gitarrą w ręku i graliśmy. Ustaliliśmy setliste, ogólnie było śmiechwo.
Dzisiaj, poszliśmy na starówkę. Nie zarobiliśmy dużo, ale co z tego skoro to co tam widzieliśmy i w ogóle zostanie z nami? Poza tym następnym razem będziemy wiedzieć co robić. (więcej tu)
Było, świetnie :]

ehh, następny? Jak tylko będę miał wszystkie struny. Za tydzień.

wtorek, 15 kwietnia 2008

Wyścig szczurów

Pamiętam jak dziś moją rozmowę z dyrektorką z 17 marca.

"W czasie religii Maja kazała mi zostać po lekcji.
Więc zostaje, wbija się dyra powiedzieć Maji, że ma iść na dyżur. A Maja jej, że niech zobaczy co tu się dzieje. A Dyra, że co się dzieje i pyta się, jak było na lekcji. Majka do niej, że źle. A ona czemu? A ja, że dyskutowaliśmy. A ona, że o czym? A ja, że o tym, że w naszej szkole jest wyścig szczurów. A ona, że kto tak mówi. A ja, że ja.
I dalej jest tak:
Dyra: Jak to?
Euterbe: No tak.
Dyra: Przecież pracujecie na własne możliwości.
Euterbe: Tak tylko, że comiesięczny poranek jest po to, żeby pokazać, która klasa jest lepsza, a która gorsza i ma to zmotywować gorsze klasy do podciągnięcia się, a lepsze, by pracowały jeszcze lepiej.
Dyra: Nie zgadzam się. I za to, Aleksander, będziesz miał obniżone ze sprawowania.
Euterbe: Będę miał obniżone za swoje przekonania?
Dyra: Tak.
Tu chciałem, powiedzieć coś w stylu "to za inne moje przekonania, wywaliłaby mnie pani ze szkoły", ale uśmiechnąłem się tylko ironicznie i mruknąłem, że to jest śmieszne."

Dzisiaj, siedziałem zamiast na Wuefie w 14 i miałem 'przesłuchanie'. Jednym z tematów był właśnie ten wyścig szczurów.

Widocznie pani dyrektor ma tak ustawioną ideologię, że gdyby ten głaz spuszczać kamieniami to może nie byłoby tak drastycznie, że o jej, że z zachowania i w ogóle. Czasami jednak dobrze jest przeżyć wstrząs. Parę dni po 17 III dyra przyszła do nas na lekcje robić plujnie za ten wyścig.
Z tego co zauważyłem dla niej zawsze jest to 'bez względne dążenie do dóbr po trupach' jednak nie zawsze musi takie być. Często jest to tak, że przebiega on z uznaniem konkurencji i dokładnie taka jest rywalizacja pomiędzy szkołami, np. pomiędzy szkołami.
Wiem, że Koszi też przeprowadzi z nami taką rozmowę. Ale co nam on może powiedzieć? To samo co dyrektorka? Przecież ona ani on nie są na naszym miejscu, nie wiedzą jak my się czujemy. Przecież, my uczniowie, mamy zapewnić szkole rozgłos poprzez wysoki wynik z egzaminu, średnie itd. szkoła przez to też ma korzyści! Bo lepsi uczniowie idą, hajsy z jakichś szitów i takie inne. Nie jest normalną rzeczą w szkole, że co miesiąc urządza się poranki na których jest klasyfikacja, ci są dobrzy, a ci źli. To ma być zagranie na ambicji uczniów? Każda klasa jest przecież inna, każda ma innych uczniów, to że jedni się poczują gorsi ma być tym czymś żeby chcieli być lepsi? Może chcą ale nie mogą. Domyślam się że może chodzić o to, żeby tych słabszych 'opieprzyć' a tych lepszych zmotywować, by dalej byli najlepsi. Ale po co? Skoro mamy
'pracować na miarę swoich możliwości'. Widać, gdy klasa rzeczywiście tak pracuje, to szkołą dalej wymaga od niej więcej. To jest nienormalne. Również wywieranie presji, takie dosłowne, otwarte wywieranie presji na nas, że mamy napisać lepiej od innych po to 'że jak jeden dostanie 70 punktów to wy macie mieć 90 żeby średnia szkoły była 80!'(Koszi).

Kovallo gdy plułem się do dyrki o to siedział w ławce i cytował mi Dezertera:
"System jest z gumy, która jest miękka rozciąga się tylko i nigdy nie pęka"
Jednak nie jestem osobą, która milczy mógłbym mu odpowiedzieć:
"Stoję tu, patrzycie na mnie, za każdym razem staram się powiedzieć coś ważnego, dla siebie, dla świata może dla nikogo, lecz nie proś mnie, bym się zamknął"
(Włochaty, 'Każdy krok niesie pokój')

niedziela, 6 kwietnia 2008

Kabanos, ciąg dalszy.

"04.04.2008 Warszawa, Arsus (acoustic show)
Ośrodek kultury Arsus i niejaki Klub Piwnica to bardzo specyficzne miejsce. Ostatnio jak tam graliśmy (a było to dokładnie 30. marca 2007 roku) obiecaliśmy sobie, że next time wystąpimy akustycznie. Powód był prosty. Akustyka sali sprawiła, iż zabrzmieliśmy tam... mhmmm... gorzej niż w garażu. I to wcale nie była wina nagłośnieniowca, który robił co mógł. Okazało się, że aby tam zabrzmieć, sala musi być wytłumiona przez ludzi, wtedy było ich zaledwie 20-ścia parę, w piątkowy wieczór przybyło jednak znacznie więcej kabanosowych entuzjastów. I dzięki temu - brzmiało to o wiele lepiej niż poprzednio.

Publika była wspaniała. Niesamowicie energetyczna, żywa, wesoła, chętna do zabawy i pogująca w najmniej oczekiwanych momentach (np. ostre pogo rozkręciło się na zwolnieniu w 'Kaszance'). Wiele tekstów było chóralnie odśpiewywanych i uwierzcie, że nigdzie jak w Arsusie potrafią przekrzyczeć zespół. W pewnym momencie Ildefons został ściągnięty ze sceny i przez grupę entuzjastycznych chłopów podrzucony 15. razy w górę. Zenek ze zgrozą w oczach obserwował jak biedny Fons o mało nie wita się czołem z sufitem i co raz ląduje na jakimś sprzęcie scenicznym. Ildefons przeżył, sprzęt na szczęście też. Na "Ptaszku" zaś publiczność zrobiła wielkie koło, do którego w pewnym momencie wskoczył w samych skarpetkach Zenek. Na wersie "przytul mnie Staszek ja ryczę" obwód koła stawał się coraz mniejszy i niewiele brakowało by Zenka zadusili tym mega przytulasem. Niestety również przeżył. Na bis został wymuszony utwór "Za X" i tym kawałkiem Kabanos pożegnał się i podziękował przybyłej publiczności.

Oby do następnego.

P.S. Słodka była pani, która stała pod sceną i jak usłyszała, że Ptaszek jest ostatnim numerem rzuciła "Co?!?!?! No chyba ich popierdoliło!#!?}!+?{!" :-) pozdrawiamy" (Strona główna Kabanosa)

Co do "Kaszanki" to chyba tylko dlatego, bo nikt praktycznie tego nie znał, ten zespół jest po prostu zbyt nieprzewidywalny.

Przekłamanie!
Zenek sam nam dał Fons'a żebyśmy go podrzucili. Potem powiedział coś w stylu:
"Dobrze, że przeszliście na bok, już widziałem te nagłówki "grupa warszawskiej młodzieży, zabiła basistę na koncercie rock'owym", ale za to jakby nam płyta zeszła! Cały nakład by poszedł"

"Na "Ptaszku" zaś publiczność zrobiła wielkie koło, do którego w pewnym momencie wskoczył w samych skarpetkach Zenek." A kto je zaczął? Właśnie my! I dlatego, koniec był taki jaki był. Co do wielkiego hug'a. To prawda, Zenek o mało nie zginął.

Dzisiaj, dwa dni po koncercie:
Idę do złotego rogu (Golden Korner Szop) i słyszę:
"Gdzieś na warszawskiej pradze"
Koval z Mareczkiem.
Zamiast normalnego "siemson" słyszę od Kovala skierowane do mnie:
"Słuchaj stary, bo ja myślałem, że w tym pogo to mnie zabiją, ale było mniej hardkorowo, niż jak tam na boku od Jzz'ta się odbijałem"
Ja na to: "Wy się jeszcze tym koncertem jaracie?"
Koval, śmiertelnie poważnie: "No tak, wczoraj cały dzień i dzisiaj też"